Lipiec 2012 roku...
Dla takich chwil człowiek zasuwał na treninach w pocie czoła i zostawiał na boisku kawał serca. Takie dni jak ten są warte wszystkich pieniędzy. Udowodniliśmy całemu światu, że będziemy liczyć się w walce o medale na IO w Londynie. Uparcie podążamy drogą Stanów Zjednoczych z przed czterech lat i zgodnie mamy nadzieję, że sen o złotym medalu olimpijskim spełni się. Ja mam nadzieję, że mi spełni się też inny sen, kto wie czy nie ważniejszy. Otóż nareszcie od śmierci Weroniki czuję, że jestem szczęśliwym człowiekiem, spełnionym ojcem i zakochanym mężczyzną, a za kilka chwil mam nadzieję, że narzeczonym. Kiedy skończyła się już cała ceremonia wręczenia medali, całą ekipą w doskonałych nastrojach udaliśmy się do hotelu. Tu mieliśmy zabalować i oblać nasz sukces, ogromny sukces. Zanim jednak alkohol rozprowadzony zostanie po naszych ciałach chciałem przy kolegach z drużyny i partnerkach niektórych z nich oświadczyć się Kasi i zaproponować jej wspólne życie do końca naszych dni. Każdego dnia przekonuję się, że trafiłem na wspaniałą kobietę. Nie chcę mówić o tym, że jest w stanie zastąpić mi byłą żonę. Nie chcę rozpatrywać tego w takich kategoriach. Wiki na zawsze zostanie w moim sercu i każdego dnia o niej będą przypominać mi chłopcy i córka. Dlaczego córka? Bo oboje zdecydowaliśmy dać jej imię mojej tragicznie zmarłej żony. Od kiedy wiedziałem, że będę miał córeczkę to po cichu myślałem, że moglibyśmy tak dać na imię naszemu dziecku. Nie chciałem jednak naciskać i wychodzić z taką propozycją pierwszy. Kasia zrobiła to za mnie. Mała Weronika przyszła na świat dość niespodziewanie, bo podczas naszej wspólnej wizytu u Ignaczaków w Rzeszowie. Nic nie zapowiadało tego, że wrócimy do Olsztyna w sześcioro, ale była to jedna z najwspanialszych niespodzianek w moim życiu. Przy narodzinach trojaczków nie uczestniczyłem w porodzie, ale w tym przypadku brałem już udział i cały czas wspierałem swoją kobietę. Kasia naprawdę spisała się dzielnie, a ja zrozumiałem, że nie łatwą sprawę jest urodzenie takiego szkraba. Na chwilę obecną szatynka zapowiada, że już nigdy nie znajdzie się na sali porodowej, ale jestem przekonany, że ją przekonam do zmiany zdania. Śmieją się ze mnie wszyscy, że zamierzam stworzyć prywatną drużynę do siatkówki mieszanej. Przyjmuję te docinki z uśmiechem na ustach i powtarzam wszem i wobec, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Oboje z Kasią jesteśmy jeszcze bardzo młodzi i nie wierzę, że jeszcze kiedyś nie zdecydujemy się na kolejnego szkraba. Nie mniej jednak trzeba najpierw zalegalizować wedle prawa nasz związek. Oczywiście nie chodzi tu o to, że czuję jakieś ciśnienie i chcę się oświadczyć, bo w takiej sytuacji tak trzeba. Kocham Kaśkę i chcę tego. Nie mówię, że teraz, że za miesiąc czy dwa. Wiem, że kiedyś doczekamy się z szatynką wspaniałej ceremonii i będziemy ze sobą szczęśliwi. Przez ostatni czas dużo się działo w moim życiu, ale wreszcie nadeszła chwila, by zacząć nowy etap swojego życia. Nie chcę odcinać się od przeszłości, ale chcę ją tylko wspominać i pamiętać to, co dobre. Nauczyłem się już mysleć o tym co stało się cztery lata temu i nie wywołuje to już u mnie potoku łez. Kiedy wspominam Weronikę, to staram się przypominać sobie tylko te dobre chwile, a skrzętnie omijam dzień naszego ślubu. Wiem jednak, że nadejdzie taka chwila, kiedy wszystko sobie dokładnie przypomnę, będzie to dzień mojego ślubu z Kasią. Doskonale pamiętam w którym momencie uroczystości padł strzał i pewnie wtedy dreszcz przejdzie po moim ciele. Nie chcę jednak się tym przejmować. Chcę żyć każdego dnia jakby to był ostatni dzień mojego życia. Chcę jak najwięcej wolnego czasu spędzać z rodziną i przyjaciółmi. Im także wiele zawdzęczam i nie mogę o tym zapominać. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi, dla których liczy się moje dobro. Złapałem fajną więź z Mariuszem Wlazłym i Michałem Winiarskim. Mimo że byłem zawodnikiem Skry Bełchatów, to nie stroniłem od zawodników przeciwnych drużyn. Fajnie rozmawia mi się z Dawidem Konarskim czy Łukaszem Wiśniewskim. Nie wspominam tu już o Łukaszu, Zbyszku, Michale Kubiaku i Piotrku, bo tą są ludzie bez któryvh nie wyobrażam sobie swojego życia. Nigdy nie przypuszczałem, że tak silnie będę odczuwał tą więź przyjaźni. Nie wiem czemu akurat teraz rozkładam swoje życie na czynniki pierwsze, ale już nie będę się tym zajmował. Punkt 21 zaczynamy imprezę w sali gier bułgarskiego hotelu" Pampa". Kasia jest pod prysznicem, a ja zajmuję się Weronisią. Chłopcy jak znam życie pewnie są już w pokoju Piotra i zaprzątają mu głowę.
-Mam nadzieję, że Cichy się ucieszy, że zostanie twoim ojcem chrzestnym...- doszliśmy z Kasią do porozumienia i na rodziców chrzestnych wybraliśmy Piotrka i Agnieszką, żonę Arka. Propozycji było wiele, ale stanęło na takiej opcji. Nim sie obejrzałem, a Gołaś była już gotowa do wyjścia. Dla nas świętowanie zakończy się za pewne wcześniej niż dla wszystkich, bo chłopcy nie dadzą nam się długo pobawić, ale w tym wszystkim dzisiejszego dnia nie zabawa jest najważniejsza.
-No panowie zbieramy się i idziemy na basen.-trojaczkom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zbiornik wodny cieszył się na prawdę dużą popularnością wśród wszystkich naszych dzieciaków przybyłych na finały Ligi Światowej. Trochę jestem przerażony, że mój Arek to zaczyna zbyt śmiało patrzeć na Dominisię Ignaczak. On ma dopiero 4 lata, a już całkiem poważnie zaczyna mówić o tym, że Nika jest jego przyszłą żoną. Nie wiem skąd on ma pojęcie o tych sprawach, ale zaczynam dostrzegać, że teraz dzieci dorastają szybciej.
-Basen! Basen!- przekładało na korytarzu, kiedy z pokoju wybiegła zgraja przyszłych gwiazd siatkówki. Kasia poszła na basen, a ja upewniłem się jeszcze czy pierścionek<klik> jest na swoim miejscu. Oświadczam się już drugi raz, ale stresu mi od tego nie ubywa...
Rok później....
Staliśmy przed ołtarzem, a nasze dłonie splecione były świętym węzłęm małżeńskim. Za sobą mieliśmy już przysięgę, która wedle Boga i prawa uczyniła z nasz męża i żonę. Byłem szczęśliwy i zamierzałem zrobić wszystko, by ten stan w swoim życiu utrzymać jak nadłużej. Zdaję sobie sprawę, że nie cały czas będzie tak pięknie jak w dniu ślubu. Życie to nie bajka, ale ja na bajkę się nie nastawiam. Kiedyś nad naszym niebem zajdą chmury, ale wiem, że będziemy wszystko przeczekać i poczekać na Słońce. Za chwilę nałożymy sobie obrączki na znak naszej jedności. Dopracowane były w najmniejszych szczegółach i takie, jakie wymarzyła sobie Kasia. Ja pod spodem swojej miałem wygrawerowane imię mojej żona, a ona miała moje. Z obrączkami<klik> obok nas stał Arek i Madzia. Pozostała zgraja urwisów zaangażowana była podobno do innych obowiązków. Wiem, że wszystkim dyrygował Łukasz, więc byłem gotowy na wszystko, na parę białych gołąbków, ryż czy deszcz monet zaraz po wyjściu z kościoła. To wszystko to niby nic, a jednak świadczyło o przyjaźni między nami wszystkimi. Wszyscy zasiadający w kościelnych ławach kościoła pod wezwaniem św. Antoniego w Ostrołęce w pewnym stopniu przyczynili się do tego dnia i do dzisiejszych wydarzeń. Kto wiek jak potoczyłyby się moje losy, gdyby nie szalony Kadziewicz i jego ręka na pulsie po śmierci Weroniki. Nie wiem czy nie zrezygnowałbym z gry w siatkówkę, gdyby Irek Mazur porządnie mnie nie opieprzył i nie pokazał, że siatkówka to coś na czym zależało Weronice i na pewno nie byłaby dumna, gdybym odpuścił z jej powodu. Ostatnie lata to trafne i skuteczne interwencja Zbyszka, który dziś jest świadkiem na naszym ślubie. Nie zapominam o Piotrusiu Nowakowskim i jego czułej opiece nad moimi dziećmi. Gdy tylko przejeżdża do mnie ze swoją Olą to od razu każe nam wychodzić na miasto, a sam z dziewczyną przejmuje opiekę nad naszymi pociechami. Mógłbym tak wymieniać bez końca, ale teraz jest właśnie ten moment, moment w którym Wiki zginęła od strzału. Obrączka znalazła się na właściwym miejscu i nic się nie stało.Teraz ja założę Kasi krążek, ksiądz powie, że mogę pocałować pannę młodą i zaczniemy wspólne życie. Po kościole rozległy się gromkie brawa i owacje dla nas. Robię w końcu to, na co zezwalił mi sam proboszcz. Podchodzę bliżej Kasi i unoszę do góry jej biały welon. Biorę jej drobniutką twarz w swoje dłonie i składam pierwszy małżeński pocałunek na jej ustach. Tak dług oboje na to czekaliśmy i nasz sen się ziścił. Cichutko szeptamy sobie szczere "Kocham cię" i splatamy nasze dłonie, by jako para nowożeńców wyjść z kościoła. Na zewnątrz spotkał nas deszcz w postaci ryżu i już wcześniej wspomnianych przeze mnie monet. Później przyszedł czas na życzenia. Najczulsce były te od dzieci, a najszczersze te od przyjaciół i rodziny.
-Wy wiecie, że kibicujemy wam z Julką z całych sił...-zaczął Łukasz.
-I życzymy wam wielu wspaniałach chwil. I oczywiście gromadki dzieci.- akurat to życzenie powtarza się najczęściej i aż się boję co z tego wszystkieg wyniknie. Zebrani goście chyba zapominają, że mamy już z Kaśką czwórkę dzieci, ale nie mówię, że jeszcze na jakieś berbecia się nie zdecydujemy. Patrząc na moje predyspozycje genetyczne można stwierdzić, że płodzę wspaniałe dzieci, a takich Polsce trzeba jak najwięcej. Polsce, a może i nawet siatkówce. Patrzymy wszyscy teraz na dzieciaki bawiące się na schodach kościoła. Kto wie czy któreś z nich to być może przyszła gwiazda siatkówki, nie tylko męskiej. Patrzę na Madzię i już widzę te długie nogi i spryt ojca. Gdzieś obok Karola stawia swoje jeszcze nieporadne kroki. Nikt nie wie jak dalej potoczą się nasze losy, ale jedno jest pewne, że razem możemy przezwyciężyć wiele. Dziś jest wielki dzień, ale historia toczyć się będzie dalej jutro i pojutrze. Siatkarska historia Bartosza Kurka i jego przyjaciół będzie trwać dalej i nikt nie powie, że będzie długa i szczęśliwa, ale wszyscy dołożymy wszelkich starań, aby taka była jak najdłużej...
30 lat póżniej...
Człowiek marzy o wielu rzeczach. Byłem młodszy to marzyłem o tym, by zostać najlepszym siatkarzem na świecie. W miarę upływu czasu chciałem mieć szczęśliwą rodzinę. Z tym drugim bywało różnie, ale z perspektywy czasu inaczej postrzegam to, co się stało w moim życiu ponad 30 lat temu. Weronika jest ze mną cały czas i czuję jej obecność, ale tym namacalnym aniołem stróżem jest Kasia. Już 30 lat jesteśmy małżeństwem i teraz nadrabiamy stracony czas, który zabrała nam siatkówka. Ochraniaczę i siatkarski trykot zawiesiłem na kołku 18 lat temu jako spełniony zawodnik reprezentacji i czołowych klubów Europy. Teraz obserwuję rozwijające się kariery moich dzieci. Nie to, że na siłę pchałem chłopaków w stronę siatkówki. Sami wybrali taką drogę, a ja razem z żonę mogę tylko ich wspierać i dopingować. Nie wymądrzam się i nie daję rad, bo chłopaki mają takie umiejętności, że śmiało mogę powiedzieć, że nie mam z nimi o oczym rozmawiać. Siatkówka się zmieniła tak jak wiele rzeczy, ale niektóre kwestie pozostały niezmienne. Nadal przyjaźnię się z Łukaszem, Zbyszkiem, Piotkiem i Michałem. Dwaj ostatni panowie z powodzeniem spełniają się w roli szkoleniowców seniorskiej reprezentacji Polski. Już w pierwszym roku swojego panowania na tym stanowisku zdobyli Mistrzostwo Świata, a rok później tryumfowali w Lidze Światowej. Śmiejemy się, że nazwiska w reprezentacji te same co dziesiąt lat temu. W polskiej siatkówce nadal wiele znaczy nazwisko Winiarski, Wlazły i Kurek. Nie chcąc być nieskromnym, ale moje chłopaki sami wypełniają połowę składu. Mój Arek i Oliwer Winiarski przyjmują piłkę. Każda akcja przechodzi przez ręce Michała i najczęściej jest zbijana przez Arka Wlazłego, atakującego z tą samą fantazją co jego ojciec. Do tego wszystkiego Gabryś melduje się na środku. Na całe szczęście Wera zajęła się kompletnie czym innym i poszła w kierunku pedagogicznym. Zastanawiacie się czy dorobiliśmy się z Kasią kolejnego potomka? Jeśli tak to pozytywnie was zaskoczę, bo doczekaliśmy się jeszcze Daniela i Leny. Mając sześcioro dzieci nie trudno się dziwić, że doczekaliśmy się wnuków. Prawdę mówi ten, który uważa, że dziadkowie wariują na ich punkcie. Nie wyobrażam sobie życia bez tych szkrabów. Uwielbiam zasiadać na trybunach otoczony wianuszkiem dzieci i tłumaczyć im zasady gry w siatkówkę.
-Dziadku, dziadku! Tam jest tatuś?- paluszkiem na Arka wskazuje Antoś, mój najmłodszy wnuk. Kasia patrzy na mnie wymowanie i pewnie przypomina sobie, że kiedyś siedziała otoczona naszymi dziećmi i z trybun pokazywała moją postać. Wśród zgiełku kibiców i ogólnej euforii panującej na hali przed rozpoczęciem meczu spoglądamy sobie w oczy. Minęło tyle lat, a my nadal kochamy się tak samo mocno...
~*~
Witam i tym samym żegnam się z Wami pod XII częścią mojej siatkarskiej historii. Czas zamknąć ten rozdział w moim życiu. Nigdy nie przypuszczałam, że po pierwszej części tego opowiadania zdecyduję się napisać dalsze losy. Było to jednak silniejsze ode mnie i gdybym tego nie napisała, to na pewno miałabym do siebie żal. Teraz nie mam choć wiem, że pewnie mogłabym napisać to lepiej. Dla mnie najważniejsze jest jednak, że nie zawiodłam siebie. Dziękuję Wam kochane za prawie półtora roku obecności na tym blogu i śledzenia historii Bartka i jego ekipy. Mam nadzieję, że nie uważacie tego czasu za stracony. Nie będę żegnać nikogo z osobna, bo na to przyjdzie czas na ostatnim blogu w moim wykonaniu, a patrząc na wydarzenia ostatniego czasu to nie wykluczone, że stanie się to już niedługo. Już Wam nie smęcę, próbuję wszystko posklejać i zobaczymy co z tego wyniknie... Jak dokładnie wczytacie się w ten rozdział to zauważycie jeden element z błędów, ale na chwilę obecną nie mogę powiedzieć jak potoczą się tam losy i czy ja w ogóle z tym ruszę. Obiecałam sobie, że zawsze dokończę to co zaczełam, ale nie przypuszczałam, że złośliwość rzeczy martwych sprzysięgnie się przeciwko mnie w takim stopniu. Będę starała się nie poddać :)
Jedna kwestia jest natomiast pewna : to jest ostatnia część tego opowiadania, epilogu nie przewiduję. Zakończyłam to tak, jak chciałam. Może za słodko, ale tym bohaterom się to należało...
Jeśli mogę prosić o komentarze to robię to właśnie dziś, by wpisali się Ci co śledzili losy Bartka.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ;***