środa, 29 sierpnia 2012

Część V

Kiedy tylko Tomek wrócił do mieszkania, Kaśka od razu wypytała go o wszystko co działo się wczoraj. Prosiła o zupełną szczerość i to też otrzymała. Wszystko zniosła w miarę dzielnie, bo już kiedyś zdarzało jej się przesadzić trochę z alkoholem, ale akcja w samochodzie z wymiotowaniem sprawiła, że poczuła przed Zawadą ogromny wstyd i nie wiedziała co w tym momencie ze sobą zrobić.
-Tylko mi się tu nie rozpłacz, bo przecież nic się nie stało. Już nie ma śladu po tych przygodach, więc głowa do góry, a następnym razem trochę więcej kontroli, bo to różnie się mogło skończyć.-słowa architekta na niewiele się zdały, bo i tak Kaśka chlipała przy stole, co nie mogło nie wywołać reakcji u Zawady. Mężczyzna przysunął się bliżej szatynki i geście otuchy mocno ją do siebie przytulił.
-A możesz mi powiedzieć czemu tak się zalałaś czy to raczej jakaś tajemnica?- czy miała w tym momenencie coś do stracenia. Tomka zna raptem od trzech dni, ale musi się komuś wygadać z emocji, które się w niej nagromadziły. Otarła łzy, wysmarkała nos i opowiedziała Tomkowi o tym jak zakochała się w facecie, który nie odwzajemnia jej uczucia, a jeśli czasem zdarza mu się jakiś przypływ emocji, to potem zamyka się w sobie i jest jeszcze gorzej. Nie mówiła mu o tym czym zajmuje się Bartek, bo tak naprawdę dla niej samej nie miało to większego znaczenia, a nie chciała byś uznawana za utrzymankę. Zresztą słowa Tomka wyraźnie wskazywały na to, że nie powinna sobie zaprzątać głowy kimś, kto nie potrafi docenić jej jako kobiety.
-Gdybym to ja był na jego miejscu, to nigdy nie pozwoiłbym ci odejść...-powiedział jej półszepte,, do ucha, przysuwając się bliżej do Kasi. Dziewczyna czuła na swoim policzku jego oddech, ale nie zdążyła zrobić nic, bo usta Tomka szybko znalazły się na jej wargach. Podświadomie wiedziała, że nie powinna tego robić, ale dała się całować Zawadzie. Ten robił to bardzo delikatnie, jakby bał się, że zbyt gwałtowny ruch może mu Kaśkę wystraszyć. Szatynka, gdy tylko zdała sobie sprawę, że próbuje zagłuszyć w sobie osobę Kurka, odsunęła się od Tomka i nieśmiałym wzrokiem dała mu do zrozumienia, że trochę się jednak zagalopowali. Pacałunek sam w sobie może nie był czymś złym, ale Kasia nie chciała robić z architekta kogoś na zasadzie zastępstwa za osobę Bartka. Sama na własnej skórze wiedziała jak to jest żyć w czyimś cieniu i nie życzyła takiego życia nikomu, a już na pewno nie Tomkowi, który okazał jej pomocną dłoń i wiele zrozumienia. Nawet teraz, kiedy znów zebrało jej sie na wymioty, poszedł z nią do łazienki i trzymał włosy lekko w górze, by spadające na twarz kosmyki jej nie przeszkadzały.
-Już nigdy więcej nie wezmę kropli do ust, jeśli w moim przypadku tak wygląda syndrom drugiego dnia.- powiedziała z niesmakiem. Szybko obmyła twarz zimną wodą i na moment poczuła się lepiej, ale to jeszcze nie była normalna dyspozycja. Mocno się dziwiła, że aż tak długo trzymają ją skutki alkoholowego upojenia, ale z drugiej strony jeszcze nigdy nie wypiła tak dużo i może dlatego organizm dość opornie dochodzi do siebie.
-Będę się zbierać do siebie. Dzięki za wszystko Tomek. To co się między nami wydarzyło, to...-chciała powiedzieć, że nie powinno mieć miejsca, ale szatyn nie pozwolił jej dokończyć. Doskonale wiedział jakie słowa padną z ust Gołaś i wcale nie chciał ich słyszeć.
-Zawsze do usług. Gdybyś tylko potrzebowała pomocy, to wal jak w dym.-na odchodne pożegnał się z nią buziakiem w policzek i wypuścił ze swojego mieszkania. Jej miejsce pobytu znajdowało się dwa piętra wyżej, ale w jej osłabieniu piesza podróż nie wchodziła w rachubę, dlatego zdecydowała się na windę. Szybko znalazła się na miejscu i kiedy już miała przekręcać zamek w drzwiach, dostrzegła na schodach znajomą jej postać. Bartek siedział z głową opartą o ścianę i wyglądał jakby na kogoś czekał, bo nawet teraz spojrzał zniecierpliwiony na zegarek. Nie chciała z nim teraz rozmawiać, więc jak najszybciej musiała otworzyć te drzwi i znaleźć się po ich drugiej stronie. Nie wiadomo dlaczego pojawiło się u niej drżenie rąk, które spowodowało, że klucze wypadły jej z ręki na marmurową posadzkę i narobiły sporego hałusu. Bartek usłyszał to, odwrócił się i już po chwili stał naprzeciwko niej, patrzył jej w oczy i jak gdyby nigdy nic, powiedział:
-Martwiłem się o ciebie...

~*~

Bieganie po Osztynie mijało się z celem, dlatego postanowiłem zaczekać na Kasię prawie, że pod drzwiami mieszkania. Byłem tu już wcześniej i nie spotkałem się z szatynką, ale nie zamierzałem tak łatwo się poddać. Próbowałem się z nią skontaktować telefonicznie, ale jej komórka pozostała głucha na moje próby połączenia się z nią. Siedziałem na tych schodach już drugą godzinę i choć traciłem nadzieję na to, że w końcu się pojawi, to coś kazało mi nadal koczować w tym miejscu, w którym wytrzymałem już tyle czasu. Spojrzałem na zegarek, dochodziła 18. Postanowiłem posiedzieć jeszcze kilka chwil i jeśli w tym czasie Kaśka się nie zjawi, to muszę wracać do Dobrego Miasta na tarczy i bez jakichkolwiek informacji o Gołaś. Kiedy w głowie zaczęły układać się jakieś czarne scenariusze, że coś mogło się stać, że przeze mnie Kasia mogła zrobić jakąś głupotę, moje myśli zostały zagłuszone przez hałas jakiegoś przedmiotu uderzającego o posadzkę. Odwróciłem głowę i mogłem wyraźnie odetchnąć z ulgą. To szatynka próbowała dostać się do mieszkania. Choć była blada i wyraźnie zmęczona, to wyglądała na całą i zdrową. Szybko podniosłem swoje cztery litery, stanąłem naprzeciwko niej i spojrzałem w oczy. Pełne chłodu i obojętności.
-Martwiłem się o ciebie...-wyznałem szczerze, ale spotkałem się z jej ironicznym uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego. Byłem wstanie zrozumieć, że po tym jak się zachowałem, nie zasługuję na nic innego jak tylko pełne zimna i wrachowania spojrzenie, ale będąc na to przygotowanym, czułem w okolicy serca ból. Nie mogłem mieć o to do niej żalu, bo ona pewnie sama przeze mnie wycierpiała znacznie więcej.
-Jesteś zabawny Bartek. Wczoraj kazałeś mi zbierać swoje zabawki i spieprzać z twojego życia, a dziś tak po prostu przychodzisz i mówisz, że się o mnie martwisz. Wiesz co, to jednak nie jest zabawne, to jest cynicznie.-słyszę, że próbuje się silić na gniewny głos, ale moje uszy wyłapują nutę bólu i rozgoryczenia. Widzę, że mimiką twarzy chce mi pokazać, że jest silna, ale ja dostrzegam trzęsący się podbródek, który jest oznaką tłumionych łez.
-Zachowałem się jak egoista, ale to nie znaczy, że nie martwię się o ciebie. Przez tyle czasu nie dawałaś znaku życia. To już nie chodzi o to, że nie odbierałaś ode mnie, bo ta akurat jestem w stanie zrozumieć. Skontaktować się z tobą chciała też twoja mama i mama Weroniki.-stoimi na klatce schodowej, co jakiś czas nasz wzrok spotyka się ze sobą. Mam nieodpartą potrzebę, by ją przytulić i powiedzieć, że moje decyzja została podjęta zbyt pochopnie, pod wpływem chwili. Chciałbym jej powiedzieć, że postaram się już tak na poważnie nauczyć życia, które prowadziłem wcześniej, w którym jest miejsce na pamięć o Weronice, ale nie ma miejsca na ciągłe rozdrapywanie ran i rozpamiętywanie jak było kiedyś. To "kiedyś" już do mnie nie wróci i im wcześniej zdam sobie z tego sprawę, tym lepiej dla mnie i dla moich najbliższych.
-Nie chciałam z nikim rozmawiać, potrzebowałam chwili samotności. Zaraz do wszystkizh zadzwonię i powiem, że nic mi nie jest. Pasuje?- widzę, że zaczyna jakoś ciężej oddychać, pobladła jeszcze bardziej, a na jej czole wystąpiły pojedyńcze kropelki potu. Kurczowo trzyma się klamki, jakby za chwilę miała upaść. Głębsze oddechy, którymi stara się wrócić do normy, dają mi do zrozumienia, że nie dokońca wszystko z nią w porządku. Już wcześniej zdarzały się sytuacje, że Kaśka mdlała i choć podobno nie było to jakimś wielkim zagrożeniem do jej zdrowia, to sam upadek przy utracie przytomności mógł mieć przykre konsekwencje. Wiem, że gdy ją teraz zapytam czy oby na pewno dobrze się czuję, zapewni mnie o dobrym samopoczucie i każe mi nie interesować się jej osobą. Może rzeczywiście na dzień dzisiejszy tak to powinienien zostawić? Wszystkie negatywne emocje, które nagromadziły się w szatynce, jeszcze przez jakiś czas będą u niej obecne, a dopóki tak będzie, to nie mam co liczyć na spokojną rozmowę. Swój plan wykonałem. Udało mi się z nią porozmawiać i upewnić, że nic wielkiego jej się nie stało.
-Nie będę ci już przeszkadzał, może nadal chwila samotności jest ci potrzebna. Mam jednak nadzieję, że kiedys zechcesz ze mną porozmawiać...-chcę ją pożegnać, ale ona odsuwa się ode mnie. Dziwne uczucie przeszyło moje ciało, ale nie skomentowałem tego. Schodziłem po schodach, mijąc jakiegoś mężczyznę, który wesołym głosem powiedział do Kaśki, że zostawiła u niego swój sweter i komórkę. Byłem piętro niżej, ale słyszałem głos tego faceta dosyć wyraźnie. Gołaś wcale nie urządziła samotności, tylko była z innym mężczyzną, najprawdopodniej w jego mieszkaniu. Nie mogłem sobie przypomnieć czy widziałem tego kolesia jak jeszcze sam tu mieszkałem, ale moje wszelkie watpliwości zostały rozwiane, kiedy stanąłem w holu i spojrzałem na zdjęcie architektu, spod którego ołówka wyszedł projekt tego apartamentowca. To ten sam facet, który przyniósł Kasi jej sweter i telefon komórkowy. I choć mówiłem jej wczoraj, że powinna znaleźć sobie mężczyznę, która pokocha ją tak, jak na to zasługuje, to wcale nie byłem pewien, że chcę widywać ją z innym u boku. Poczułem zazdrość, że to nie ja jestem teraz w jej mieszkaniu i, że to nie ze mną Kaśka spędziła noc...


~*~

Witam. Od kilku dni mam jakiś dziwny humor, pewnie związany z tym, że już od poniedziału zaczyna się maraton po wiedzę. Do tego też jak tak dokładnie przeczytałam sobie treść części 5, to już wogóle się zdołowałam i najgorsze jest to, że jak narazie nad losami bohaterów nie widzę Słońca i zaczynam się obawiać, że nie wyjdzie ono zza chmur. A uwierzci mi, że chciałabym się mylić...
Pozdrawiam i do napisania ;***

wtorek, 14 sierpnia 2012

Część IV

Czuła się tak jakby przejechał po niej walec. Miała mdłości, zbierało jej się do wymiotów, a do tego w głowie miała helikopter. Najgorsze jest jednak to, że nic nie pamięta. Otworzyła ciężkie jak ołów powieki i z przerażeniem stwierdziła, że leży w obcym pokoju, przykryta satynową pościelą, a przed nią wisi ogromne zdjęcie Tomka z jakąś dziewczynką. Zdjęcie było nieistotne. Ważniejsze były okoliczności tego w jakich znalazła się w mieszkaniu Zawady i czy fakt, że leży w jego koszulce i samych figach ma jakieś znaczenie?!
-Teraz się Kaśka skup i przypomnij sobie bieg wydarzeń z wczoraj...-zaczęła od podarunku, który znalazła pod drzwiami, późniejsz szybka decyzja o podróży do Dobrego Miasta i rozmowa z Bartkiem. O tak, rozmowę pamięta doskonale, bo tak bardzo bolała ją postawa Kurka i to, że nawet nie wziął pod uwagę jej uczuć. Pamięta, że zostawiła Bartka w parku, zamówiła taksówkę i później zaczęła się jej przygoda z alkoholem. A potem to już jakaś czarna dziura i pojedyńcze przebłyski pamięci, w których w końcu pojawił się i Zawada. Bała się, że między nią a architektem doszło do czegoś więcej. Była pijana i pewnie niekontrolowała swojego zachowania, a przecież faceci potrafią takie sytuacje perfidnie wykorzystać. Z bolącą głową podniosła się z łóżka i znalazła na szafeczce notcej kartkę zaadresowaną jej imieniem. Wyrazy rozmazywały jej się przed oczami, ale z informacji zawartej na skrawku papieru wyczytała, że w lodówce znajdzie kefir i coś lekkiego do zjedzienia, a na stole leżą proszki od bólu głowy i butelka mineralnej wody, która w tym momencie była jej potrzebna jak powietrze. Nie wiele myśląć poszła do kuchni i prawie jednym łykiem opróżniła zawartość 1,5 litrowej butelki. Usiadła i położyła ociężałą głowę na stół. Zauważyła, że na parapecie leży jej torba, z której wygrzebała tekefon. Miała kilkanaście nieodebranych połączeń od Bartka, dzwoniła też pani Krysia, jej mama i koleżanka z roku. Największe wrażenie zrobiły na niej próby kontaktu ze strony Kurka, bo wykonał do niej aż 17 połączeń. Już sama nie wiedziała co ma myśleć o jego skrajnym zachowaniu. Z jednej strony traktował ją jak zbędny element w swoim życiu, a z drugiej się o nią martwił i próbował nawiązać kontakt. Przecież sam wyraźnie powiedział, że ma sobie układać życie z kimś innym, to dlaczego teraz do tego życia chce wejść i mieć w nim jakiś udział? Wykasowała całą historię połączeń i zbierała się do wyjścia. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, pozbierać z niego wszystko swoje rzeczy i oddać klucze Bartkowi. Nie miała prawa w nim mieszkać, skoro Kurek tak postawił sprawę. Nie była dziś w najlepszej kondycji fizycznej, ale psychicznie miała na tyle siły, by to zrobić. Zanim jednak wyszła z mieszkania Tomka, to musiała odwiedzić jeszcze łazienkę, w którek mdłości dały o sobie znać w ten mniej przyjemny sposób.
-Dlaczego żeś mnie Arek nie pilnował jak lałam w siebie tą truciznę?- Kasia miała w zwyczaju, kiedy tylko była sama, zwracać się do swojego tragicznie zmarłego brata. Doskonale wiedziała, że jej monolog nie otrzyma odzewu, ale często w takich sytuacjach zastanawiała się nad tym co by w tej chwili zrobił Arek, co by jej powiedział. Na pewno teraz nie byłby zachwycony, że jego młodsza siostrzyczka zwija się przed sedesem i próbuje zwymiotować, ale pewnie zrozumiałby też, że czasem nie ma innej ucieczki i trzeba sobie pozwolić na chwilę luzu, która choć na chwilę pozwoli zapomnieć...

~*~

Martwiłem się o Kasię, bo nie mogłem złapać z nią żadnego kontaktu. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że sam jestem sobie winiem, bo tak a nie inaczej postawiłem sprawę, ale naprawdę przede wszystkim chodziło mi o dobro szatynki, nie moje. Bardzo mocno ruszyły mnie jej słowa, kiedy powiedziała, że zasłaniam się chłopcami i cierpieniem po stracie żony. Musiałem stwierdzić sam przed sobą, że Kaśka miała rację. Zdarzało mi się wielokorotnie rezygnować z wyjść czy udziału w jakiejś zabawie, bo wykręcałem się potrzebą spędzania czasu z chłopcami czy brakiem chęci rozrywki w obliczu tego co mnie spotkało. Prawda jest taka, że z synami spędzam naprawdę sporo czasu jak na pracę, którą muszę wykonać, a brak chęci do spotkań z ludźmi jest związany z tym, że tak nauczyłem się żyć przez te dwa lata i teraz ciężko mi się przestawić. Miałem lepsze dni na finale Ligi Światowej nad naszym polskim morzem. Co prawda nie wystrzegłem się rozmów o Weronice, ale Kasia czuła się wtedy u mojego boku dobrze, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
-Bartek, odebrała Kasia telefon od Ciebie?- zapytała mnie teściowa, a ja niesety poraze kolejny musiałem ją rozczarować. Mama Krystyna martwiła się o szatynkę. Ona jako pierwsza zaakceptowała ją u mojego boku. Widziałem oraz widzę to nadal, że chciałaby aby to ona zajęła miejsce Weroniki w życiu moim i chłopców, ale to tylko takie proste może wydawać się dka kogoś, kto stoi z boku i jest tylko biernym obserwatorem.
-Pokłóciliście się? Nigdy jej się nie zdarzało by nie odbierać od nas telefonów, a jeśli już to zawsze oddzwaniała jak tylko mogła.-nie było sensu, abym ukrywał przebieg i skutki mojej rozmowy z Kasię, dlatego opowiedziałem wszystko teściowej. Kręciła z niedowierzaniem głową, ale sam nie wiem czy potępiała moją głupotę czy też nie mogła uwierzyć, że nadal tak mocno przeżywam śmierć Weroniki.
-Kochasz ją Bartek?- jej pytanie kompletnie mnie zaskakuje i sprawia, że nerwowo zaczynam bawić się swoimi palcami. Bez ogródek pyta mnie o to, a ja patrzę jej w oczy i sam przed sobą muszę przyznać, że czuję coś do Kaśki, ale tego uczucia się boję. Boję się poraz kolejny zaangażować. Boję się poraz kolejny uzależnić swoje szczęście od obecności kobiety w życiu, bo nie chcę już cierpieć. Nie chcę już tych bezsennych nocy, kiedy budziłem się w łóżku i ze łzami w oczach głaskałem puste miejsce obok siebie. Nie chce oglądać albumu fotograficznego, którego zdjęcia sprawiają ból, przywołują bolesne wspomnienia i powodują jeszcze większe uczucie tęsknoty.
-Nawet jeśli nie umiesz wypowiedź głośno tych słów to i tak wiesz, że Kasia nie jest ci obojętna. Ja sama nie mogę pogodzić się z tym, że Wikusi nie ma tu już z nami i uwierz mi, że nie jest mi łatwo to mówić, bo chciałabym aby to ona była tu nadal z tobą, ale skoro to nie może się spełnić, to życzę tobie i Kasi wszystkiego najlepszego. Ona cię tak kocha, świata poza tobą nie widzi. Dopuść ją do siebie, a zobaczysz, że nie pożałujesz...-być może mogłoby być między nami tak pięknie jak w Sopocie?
Ostatnia noc w Sopocie miała być wyjątkowa i sam chciałem ją taką uczynić. Miałem z Kasią w czasie tych kilku dni lepsze i gorsze chwile, ale chciałem mimo wszystko pozostawić po siebie miłe wrażenie. Chłopców zostawiłem pod opieką Michała Bąkiewicza, który sam zaoferował pomoc, a sam zabrałem Kasię na spacer brzegiem Bałtyku. Trzymaliśmy się za ręcę i milcząc wsłuchiwaliśmy się w skrzek mew, których dziś była tu niezliczona ilość.
-Dziękuję ci za ten wyjazd. Nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa...-wtula się we mnie, a ja obejmuję ją ramieniem. Wiem, że nie zawsze zachowywałem się w porządku, że nie częsta zdarza mi się szukać kontaktu z jej dłonią, ale sam walczę ze sobą, by się przełamać i uporać ze wspomnieniami. Spacer w naszym przypadku kończy się po około godzinie. Wracamy w dobrych nastrojach do hotelu, ale okazują się one jeszcze lepsze w momencie, kiedy Bąku proponuje, że zajmie się razem ze swoją Beatą chłopcami przez całą noc i dostarczy nam ich jutrzejszego ranka. Jestem pełen uznania dla ich wytrwałości, ale długo nie zastanawiam się nad tym i zaraz za Kasią idę do naszego pokoju. Szatynka prosi bym rozpiął jej sukienkę, która ma suwak przez całe plecy.
-Tylko uważaj, on dość ciężko chodzi.-instruje mnie. Staję tuż za jej plecami i zamek błyskawiczny wcale nie stawia większych oporów. Odsunąłem go do samego dołu i efekt zaskoczył zarówno mnie jak i Kasię. Sukienka swobodnie osunęła się na dół, a ona została przede mną w samej bieliźnie. Odwróciła twarz w moją stronę i zawstydzona chciała pójść do łazienki, ale w porę zdążyłem ją zatrzymać. Odgarnąłem k
osmyki jej czekoladowych włosow, które zasłaniały jej twarz. Przejechał kciukiem po jej spierzchniętych od wiatru ustach i dotknąłem ich delikatnie swoimi ustami. Wszystkie nasze poczynania były delikatne, ale nie można było odmówić im mimo wszystko jakiejś dominację, którą raz wykazać chciałam się ja, a raz ona. Teraz to Kasia przejęła stery, bo zaczęła szybko pozbywać się mojej koszuli i na tej fali chciała zdjąć spodnie. Pasek postawił opór, ruchy stały się coraz bardziej nerwowe i musiałem jej pomóc. Kiedy zostaliśmy już w samej bieliźnie, poprowadziłem ją w stronę łóżka, na którym Gołaś położyła się, a ja nakryłem jej wątłe ciało swoim. Składem pocałunki na jej szyi, dekolcie i sunąłem powoli w dół jej brzucha, gdzie pozostała ostatnia nieodkryta przeze mnie przestrzeń tego wieczoru. Kochaliśmy się już wcześniej, ale wydaję mi się, że nasze poprzednie próby nie były udane. Kierowało nami dzikie porządanie, które dawało o sobie znać, ale potem odczuwałem jakieś wyrzuty sumienia bo wiedziałem, że nie dawałem z siebie nic, chciałem tylko brać. Dziś chciałem sprawić, by Kaśka poczuła się wyjątkowo tego wieczoru. Sam też potrzebowałem jej bliskości, dlatego uporałem się z jej figami, w kącie swoje miejsce znalazły także moje bokserki. Nie przedłużałem jej dłużej teho wstępu, by pewnym i zdecydowanym ruchem znaleźć się w Kaśce. Tempo spasowało nam oboju, bo widziałem na jej ustach błogi uśmiech, który z każdą kolejną sekundą był coraz większy. Zawsze byłem zadowolony kiedy w oczach kobiety widziałem tą obłędną rozkosz, która objawiała się takim innym niż zwykle spojrzeniem, całkowitym poddaniem się mężczyźnie. Przypomniała mi się noc w katowickim hotelu i ten wzrok Weroniki, który teraz stanął mi przed oczami. Chciałem się przemóc i o go w sobie zatrzeć, ale nie dałem rady. Czar prysnął...
Od tamtego momentu zaczęło się psuć między nami już tak po całości i wszystko to doprowadziło do momentu iż uznałem, że lepiej będzie żyć nam w pojedynkę. Szczerze? Nie byłem teraz tego taki pewien, a do tego martwiłem się o szatynkę jak cholera. Dzwoniący telefon dawał nadzieję, że to właśnie Kasia, ale szybko musiałem przełknąć gorycz zawodu. Skontaktować się ze mną chciała pani Gołaś, a to nie wróżyło najlepiej. Odebrałem telefon i z przykrością musiałem stwierdzić, że sam nie mam kontaktu z jej córką. Jedyne co w tej sytuacji mogłem jej powiedzieć to to, że pojadę zaraz do Olsztyna i sprawdzę co jest powodem braku kontaktu z Kasią. Starałem się uspokajać jej mamę, ale sam nie bardzo wierzyłem w to, że szatynka pewnie poszła na noc do jakiejś koleżanki i po prostu trochę zaszalała. To być może leży w stylu 23-letnich kobiet, ale nie w stylu Kaśki. Zaraz po tym jak tylko się rozłączyłem zszedłem na dół i powiedziałem mamie o telefonie pani Joli oraz o mojej podróży do Olsztyna.
-Jedź spokojnie, ja zajmę się chłopcami.-to właśnie chciałem usłyszeć. Nie byłem do końca przekonany, by zabierać ze sobą chłopców w tą podróż. Nie wiedziałem co zastanę na miejscu i co będę musiał zrobić, by skontaktować się z Kaśką...

~*~
Witam! No cóż mogę powiedzieć na to co stało się powyżej? Życie... Część IV miała się pojawić w sobotę, ale...Ale jak patrzyłam na swój wpis pod ostatnią częścią, to nie miałam ochoty tu zaglądać. No, ale...Igrzyska się skończyły, a przedstawienie musi trwać.
Pozdrawiam i do napisania ;*

niedziela, 5 sierpnia 2012

Część III

Chłopcy byli już po śniadaniu, więc nadszedł czas na rytualny spacer, do którego zdążyła przyzwyczaić ich Kaśka i teraz nie było zmiłuj, by zaprzestać tego procederu.
-Tato, a Kasia z nami nie pójdzie?- nie umiałem im odpowiedzieć na to pytanie, bo Kasia wczoraj o tej porze była już u nich i była gotowa do wyjścia, a teraz jej nie było. Nie mogłem się wcale temu dziwić, ale z drugiej strony miałem więcej czasu, by przygotować się do poważnej rozmowy jaka niewątpliwie musiała nastąpić.
-Nie wiem synku, może później do nas dołączy.-nie lubiłem składać deklaracji, kiedy nie byłem pewny czy będę wstanie jej dotrzymać. Tak było na początku ze mną i Kasią. Od razu powiedziałem, że ze mną nie będzie łatwo, ale ona chciała spróbować i brnęliśmy w to dalej.
-A kiedy pojedziemy do Bełchatowa? Chciałbym pobawić się z Arkiem i Oliwierem.- nic jeszcze nikomu nie mówiłem, ale będę znów starał się zorganizować wszystko tak w Bełchatowie, by chłopcy już na stałe byli ze mną. Są już starsi i będę mógł śmiało zapisać ich do przedszkola i ułożyć tak swój grafik i pomoc ze strony znajomych i przyjaciół, by wszystko funkcjonowało tak jak trzeba. Nie będzie problemu jeśli będę na miejscu, bo Nawrocki nie będzie robił problemów, kiedy będę musiał wyjść odrobinę wcześniej i odebrać synów z przedszkola. Schody będą pojawiać się wtedy, kiedy będziemy grać mecze wyjazdowe czy to PlusLigi czy Ligi Mistrzów. Z tego już nikt mnie nie zwolni, ale tam w Bełchatowie są ludzie, którzy już niejednokrotnie ofiarowywali mi swoją pomoc, więc przy ich wsparciu powinienem sobie jakoś poradzić. Pozostawała mi tylko rozmowa z Kasią, bo komu jak komu, ale jej należała się szczerość z mojej strony. Nawet nie potrafię zaproponować jej tej przeprowadzki do Bełchatowa, bo nie chce by poraz kolejny rewolucjonizować jej życia. Nie chcę jej też krzywdzić, bo dopóki sam nie określe co czuję do szatynki, to nic poza cierpieniem nie będę jej wstanie zaoferować.
-Mówiłam wam, że narazie nie gram w Bełchatowie, bo jest sezon reprezentacyjny i gram w drużynie narodowej.- zrobiliśmy nie za duży kawałek drogi, ale przy trójce dzieci to człowiek męczy się tak, jakby conajmniej przebiegł już pół trasy maratonu. Głowa musi chodzić na wszystkie strony, a najlepiej jakby mieć parę oczu jeszcze z tyłu głowy.
-To jak się nazywa drużyna w której grasz teraz? Polska?- lubiłem takie pytania i choć odpowiadałem na nie już niejednikrotnie, to nigdy mnie nie nudziły. Staram się dawać chłopcom z siebie tyle, ile ode mnie oczekują i na ile pozwala mi moja praca i zobowiązania względem reprezentacji.
-Teraz jestem zawodnikiem reprezentacji i gram w drużynie narodowej, czyli polskiej drużynie. Jak się skończy sezon reprezenracyjny, to będę grał w Bełchatowie, ale nadal będę także reprezentantem Polski.- nie wiem czy nie tłumaczyłem im tego zbyt chaotycznie, bo Michaś podrapał się po głowie, a Arek z Gabrysiem to już w ogóle mieli mnie gdzieś i rozmiawali o nowym odcinku Stacyjkowa. No nic, pewnie jutro bądź jeszcze dziś pojawi się to pytanie poraz kolejny i znów będę musiał na nie odpowiedzieć. Dałem chłopcom trochę swobody, a sam usiadłem na ławce i wystawiłem buzię do słońca. Zapomniałem okularów przeciwsłonenecznych, a okulary korygujące wadę niestety nie zatrzymają promieni słonecznych i cały czas musiałem mróżyć oczy.
-Nie śpij...-usłyszałem przy uchu i poczułem na swoim policzku delikatny pocałunek. Moje nozdrza podrażniła truskawkowa woń, co było oznaką pojawienie się Kasi. Byłem lekko zdziwiony, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Brak jej obecności dzisiejszego ranka w mieszkaniu rodziców Weroniki odebrałem jako bunt przeciwko mojemu zachowaniu, ale jak widać Kasia nie potrafiła z tego zrezygnować i choć nie wiem czy pojawiła się tu tylko i wyłącznie ze względu na chłopców, to dopiero z nią ten spacer wygląda tak jak zawsze. Gołaś utonęła w uściskach moich synów, którzy traktowali ją jak...chyba jak matkę, której nigdy nie poznali. Kasia była z nimi od kiedy tylko sięgają pamięcią i nie ma się co dziwić, że szatynka jest ważną osobą w ich życiu.
-Już myślałem, że nie przyjdziesz...-siedzimy oboje na ławce i spoglądamu na harce trojaczków. Kasia jest blisko mnie i nie wiem co mną kieruje, ale moje ramię zagarnia do siebie jej wątłe ciało co sprawia, że dziewczyna przysuwa się do mnie bliżej.
-Taki miałam zamiar, ale po dzisiejszej niespodziance czułam, że musimi porozmawiać.-spoglądam na nią zdziwiony i puszczam mimo uszu wziankę o jakiejkolwiek niespodziance, a na rozmowę sam mam ochotę. Skoro Kasia przyjechała porozmawiać to sądzę, że ona powinna ją zacząć.
-Bartek wiesz, że ja dużo rozumiem i zdaję sobie sprawę, że nawet po upływie dwóch lat nie potrafisz zapomnieć o Weronice. Wcale od ciebie tego nie wymagam, ale proszę powiedz mi jakie miejsce ja mam w twoim życiu, bo ostatnio trochę się pogubiłam. Zabrałeś mnie do Gdańska i tam było mi naprawdę dobrze przy twoim boku, choć widziałam ile cię to kosztowało. Powrót do Dobrego Miasta okazał się powrotem do rzeczywistości...Powiedz mi czy ty wogóle widzisz mnie jako kogoś więcej w twoim życiu?- pytanie dobrze skonstruowane i jak najbardziej na miejscu bo kręcimy się ze sobą już spory czas i nadeszła pora, by jakoś to wszystko rozwiązać i ustalić.
-Uwierz mi, że staram się nauczyć żyć na nowo, ale nie jest to proste. Chcę czy nie chcę, ale jestem zablokowany i boję się, że tak już może mi zostać. Jesteś wspaniałą kobietą i naprawdę trzeba być idiotą by tego nie widzieć. Ja to widzę, ale nic nie potrafię z tym zrobić. Od przyszłego sezonu zabieram chłopców do siebie, do Bełchatowa. Ciebie nawet nie mam prawa o to prosić byś przeprowadzała się z nami, bo wiem, że ostatnimy czasy nie możesz liczyć z mojej strony na nic oprócz cierpienia i niepewności.-staram się mówić kojącym głosem by Gołaś zrozumiała, że dla mnie też nie jest to łatwa rozmowa i, że w głębi serca też czuję się źle z tym, co jest między nami. Kaśka jednak nie zachowuje już spokoju, bo wstaje z ławki, a jej wzrok przypomina mi oznaki jakiegoś obłędu.
-Ty siebie słyszysz?! Ty cały czas mówisz i myślisz o sobie, zasłaniając się dobrem chłopców i swoim cierpieniem! Gdybyś mi tylko powiedział, że chcesz bym mieszkała z wami w Bełchatowie to rzuciłabym wszystko w cholerę i przeprowadziła się tym. Ale nie, ty nie chcesz mnie bo nic do mnie nie czujesz. Myślałesz, że wypełnię ci pustkę po Wiki, ale dziura w sercu okazała się być za duża. Powiedz mi po prostu w twarz, że to koniec i nie męcz więcej. Myślałam, że zniosę twoje niezdecydowanie, ale to już przekracza moje siły!- patrzy na mnie tymi swoimi oczami i czeka na odpowiedź, a ja myśląc, że tak będzie lepiej przede wszystkim dla niej, postanawiam to zakończyć.
-Myślę, że będzie lepiej, jeśli ułożysz sobie życie z kim innym. Z kimś kto cię pokocha całym sercem i dla kogo będziesz najważniejsza na świecie...-wiem, że te słowa ją ranią, ale i mi nie przychodzą łatwo. Chciałbym ją prosić o jeszcze więcej czasu dla siebie, ale wiem, że już nie mogę, że już wystarczająco tego czasu dostałem.
-Nienawidzę cię! Po co była ta dzisiejsza szopka z tym śniadaniem na schodach? Chciałeś zostawić po sobie miłe wrażenie?! To ci się kurwa nie udało!- nie wiem o jakim śniadaniu ona mówi.

-Nie mam nic wspólnego z żadnym śniadaniem...-mówię zgodnie z prawdą, co wprawia ją w jeszcze większe rozstrzęsienie. Zabiera swoją torbę i biegnie przed siebie, a ja stoję jak ten kołek i pozwalam jej odejść. Pozwalam odejść kobiecie, która tak wiele dla mnie zrobiła. Chłopcy podbiegają do mnie i pytają gdzie jest Kasia, ale ja skutecznie zmieniam rozmowę na inny temat. Najprawdopodobniej Kaśka nie będzie już obecna w ich życiu i wiem, że ciężko im będzie to zrozumieć, ale będą musieli się przyzwyczaić. Tak jak ja...


~*~


Biegła ile sił w nogach i wduchu dziękowała sobie, że nie zostawiła żadnych swoich rzeczy w mieszkaniu Kadziewiczów. Przeklinała się natomiast za to, że zostawiła przy Kurku swoje serce, które on w taki bez emocjonalny sposób jej wrócił. Po prostu powiedział, że tak będzie lepiej. Dla kogo? Dla niego? Być może. Może to wszystko to była tylko i wyłącznie taka przykrywka, bo tak naprawdę miał kogoś innego na oku i po prostu chciał się jej pozbyć. Nie mogła mu tego zabronić, ale nie mogła już słychać tych jego historii o bólu i cierpieniu po stracie Weroniki. Wogóle nie liczył się z tym co czuje ona. Poddał się w momencie, w którym ona zarządała od niego konkretnej deklaracji. Wsiadła szybko w taksówkę i porosiła, by zawiózł ją do jakiegoś sklepu monopolowego. Tam zakupiła sobie odpowiedni ekwipunek składający się z butelki wódki i kilku win. Do tego wszystkiego wzięła popitkę i wróciła z powrotem do samochodu, którego kierowcę poprosiła o kurs do Olsztyna. Pogoda była piękna, zupełnie nie odzwierciedlająca stanu jej psychiki. Świeciło słońce, niebo było bezchmurne. Zaśmiała się gorzko i już w taksówce otworzyła czerwone wino, które wypiła wprost z butelki w postaci pokaźnego łyku. Zdając sobie sprawę ze swojej słabości, rozpłakała się poraz kolejny tego dnia i znów upiła łyk czerwonej cieczy. Chciała dziś wypić tyle, by tego nie pamiętać. By nie pamiętać tej rozmowy, by nie pamiętać tych wydarzeń. Poprosiła kierowcę by wysadził ją przy miejskim parku i tam na jednej z ławeczek zamierzała opróźnić zawartość papierowej torebki. Piła i powoli czuła rozmazujący się obraz, który stawał się coraz bardziej niewyraźny i wirował przed jej oczami. Nigdy w życiu nie wlała w siebie takiej ilości alkoholu bo wiedziała, że ma słabą głowę. Teraz nie piła jednak dla humoru czy lepszej zabawy. Dziś piła by zapomnieć i chyba jej to udawało, bo na twarzy pojawił się grymas przypominający uśmiech i jakaś niespotykana wcześniej błogość. Przyglądała się ludziom spacerującym alejkami olsztyńskiego parku. Nie bardzo już kontaktowała, ale uśmiechała się do wszystkich jak głupia. Chciała nawet wstać i do kogoś podejść, ale zachwiała się na nogach i z powrotem opadła na drewniany mebel.
-Kasia to ty?- ukucnął przed nią mężczyzna, którego na początku nie poznała, ale gdy uważnie starała się mu przyjrzeć, to dostrzegła w nim faceta, który oblał ją wczoraj i odwiózł potem do domu.
-Ceeść Tooomek.-złapała ją pijacka czkawka, która dopełniła jej rozpoczliwego i tak już obrazu. Chciała wszystko popić resztkami wina, które miała w drugiej butelce, ale Zawada jej to uniemożliwił, zabierając szkło i wylewając z niego pozostałą zawartość. To samo zrobił z nieotwartą jeszcze butelką czystej.
-Ej, twoje ?!-naskoczyła na niego Gołaś, ale nic sobie z tego nie zrobił.
-Zabieram cię do domu. Nawet nie wiesz jak jutro będziesz mi za to dziękować.-Kaśka nie chciała nigdzie iść, biła na oślep w klatkę piersiową Tomka, ale ten nic sobie z tego nie robił i dalej prowadził ją pod rękę. Szło im to naprawdę źle, dlatego nie zastanawiając się długo, wziął ją w ramiona i niósł w kierunku swojego samochodu. Usadził ją na tylnym siedzieniu, przypiął pasem i ruszył w kierunku ich miejsca zamieszkania. Po drodze mieli kilka niespodzianek. Na początek Kasia zwróciła alkohol wprost na siedzenia samochodu architekta, a potem już przy samym zjeździe prowadzącego do ich osiedla, zatrzymała ich policja. Na całe szczęście szatynka spała i Zawada jej stan wytłumaczył grypą jelitową, która złapała ją dzisiejszego ranka, a teraz mocno przybrała na sile. Policjant puścił ich od razu, bez zbędnych procedur i oględzin. Tomek odetchnął z ulgą i za kilka chwil znaleźli się już w wejściu do budynka. Mężczyzna nie widział sensu, by szukać teraz kluczy od mieszkania Kasi, dlatego zaniósł ją do swojego lokum i położył na łóżku w sypialni. Nie chciał jej budzić choć wiedział, że prysznic byłby w jej sytuacji nawet więcej niż wskazany. Zdjął jej buty i bluzę, nakrył kocem, a sam poszedł do sklepu, by zaopatrzyć się w produkty niezbędne do leczenia kaca i środki piorące do samochodu.
-Aleś się zdoiła kochana... Ciekawe tylko przez kogo albo dlaczego...


~*~

Witam w ten jakże gorący i można powiedzieć, że już olimpisjki dzień. Ceremonia otwarcia już niebawem i nie mogę się doczekać jak zobaczę naszyc siatkarzy w tych strojacha a`la garnitur komunijny ;) No chyba, że pójdą tak jak na ślubowanie do PKOL-u to wtedy już wogóle będę miała ciśnienie powyżej normy, a moje serducho może tego nie wytrzymać :D
Zobaczymy się tu być może już po 12 sierpnia i mam nadzieję, że będą to piękne dni chwały dla najlepszego sportu na świecie jakim jest...? ;)
Pozdrawiam i do napisania ;***


Część II

Położyłem chłopców do łóżek i miałem chwilę dla siebie. Wpatrywałem się beznamiętnie w telefon, którym chciałem skontaktować się z Kasią. Zachowałem się dziś jak idiota, ale znów poczułem w sobie potrzebę bycia samemu i upajania się bólem i tęsknotą za Weroniką. Gdyby nie synowie, którzy chcieli bym odczytał im ulubioną bajkę na dobranoc, to pewnie usiadłbym w fotelu i przeglądał nasze zdjęcia. Zebrałem się w sobie i chciałem zadzwonić do Kaśki, ale niestety teraz to ona nie odbierała. Wcale jej się nie dziwiłem. Zastanawia mnie tylko jedno już od dłuższego czasu, co Gołaś we mnie widzi? Wszyscy po kolei mówią jej, że traktuję ją gorzej niż źle, a ona dzielnie trwa przy moim boku i zawsze mogą na nią liczyć. Przecież to dla opieki nad chłopcami i pomocy mamie Krystynie przeniosła się z Warszawy do Olsztyna i każdą wolną chwilę poświęcała dzieciom i mi. Ja sam krążę między Bełchatowem a Dobrym Miastem. Wydawało mi się, że będę w stanie pogodzić grę w Skrze i opiekę nad dziećmi. Niezbędna była opiekunka, ale znalezienie odpowiedniej osoby okazało się największą trudnością, o której bym nawet nie pomyślał. Trojaczki wróciły z powrotem do Dobrego Miasta, a ja zostałem w Bełchatowie, gdzie czuję się dobrze, ale tęsknota za chłopcami daje mi się nieźle we znaki. Zbyszek mówi, że powinienem zabrać ze sobą do Bełku dzieciaki i Kasię, ale nie umiem jej tego zaproponować. Nie po tym jak się zachowuję...
-O czym myślisz?- przychodzi do mnie Łukasz i siada na łóżku. Patrzy na mnie tymi swoimi oczami i mam wrażenie, że nie muszę mu nic mówić, bo on już wie o czym, a raczej o kim myślę i nad czym się zastanawiam.
-Musisz Bartek się obudzić z tego amoku po śmierci Wiki i zacząć żyć tym co tu i teraz. Zobaczysz, że Kaśka nie będzie na ciebie wiecznie czekać...-a może powinienem od niej odejść i pozwolić ułożyć sobie życie z kimś, kto pokocha ją miłością bezgraniczną i będzie w nią zapatrzony jak w obrazek? Może powinienem usunąć się w cień, by obok Kasi pojawił się mężczyzna z czystą kartą, a nie po przejściach?
-Wiem, ale ja nie potrafię sam określić co czuję. Dobrze mi w towarzystwie Kasi, lubię kiedy jest blisko, ale to nie jest tak jak z Weroniką. Kiedy byliśmy razem wydawało mi się, że mogę przenosić góry, że mogę wszystko. Teraz tak nie ma...- a chciałbym żeby było. Chciałbym być tym samym Bartkiem jak kilka lat temu, kiedy wydawało mi się, że świat należy do mnie i nic nie może zabrać mi szczęścia. Śmierć była dla mnie tak abstrakcyjnym tematem, że nawet przez chwilę nie pomyślałem, że może dotknąć najbliższą mi osobę w tak nieoczekiwanym momencie. Czy w ogóle oczekuje się śmierci? Jasne, że nie, ale w pewnym wieku jest ona po prostu nieunikniona i człowiek jest w stanie lepiej się do niej przygotować. Ja w wieku 21 lat nie byłem przygotowany na to, że moja żona zginie w dniu naszego ślubu.

-Bo tak jak z Weroniką nie będzie już nigdy. Teraz Bartek ty jesteś zupełnie inną osobą, ale to nie odbiera ci szansy na to, byś związał się z Kaśką na poważnie.- Łukasz zawsze potrafił mnie pocieszyć i był ogromnym wsparciem w chwilach, w których brakowało sił na cokolwiek, ale on tak naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tego jak ciężko mi nawet pomyśleć o tym jak będzie wyglądać moje życie z Kasią u boku. On nie chce zrozumieć, że ja czasami czuję się tak jakbym Weronikę zdradzał. Najgorzej było podczas finałów Ligi Światowej w Gdańsku. Patrzyłem na Gołaś i nagle przypomniały mi się Katowice z 2007 roku. Ona w koszulce z moim numerem, potem nasza rozmowa i ta noc w hotelowym pokoju. Wszystko mi ją przypomina...


~*~


Nie miała już sił walczyć z wiatrakami, ale nie umiała też złożyć broni i przestać walczyć. Paradoks, ale życie często składa się z paradoksów. Jej na pewno. Pochowała brata i osobę, która przypominała jej najwspanialsze chwile spędzone z bratem w Spale. W końcu pochowała i ją, zakochała się w jej mężu, ale nadal mierzy się z jej fenomenem. Nie chciała się zmieniać tylko dlatego, by dorównać Weronice. Doskonale wiedziała, że jej nie dorówna. Chciała być zaakceptowaną taką jaką jest, a przede wszystkim chciała być pokochana przez Bartka. Narazie jest jej daleko do osiągnięcia takiego stanu i nie pozostaje jej nic innego jak tylko płacz w strugach lipcowego deszczu, który rozpadał się nad Olsztynem. Szła właśnie z przystanku autobusowego w kierunku apartamentowca, w którym mieszkała. Drogą przejechał samochód z tak zawrotną prędkością, zapryskując ją wodą zebraną w pobliskiej kałuży. Wściekła się nie na żarty.
-Ty idioto!!!- krzyknęła za samochodem nie spodziewając się, że osoba prowadząca samochód zawróci.
-Najmocniej przepraszam. Nie widziałem tej kałuży.- zza szyby samochodu pojawiła się głowa faceta, na oko około 30, z modnie wyciętą brudką i okularami na oczach. Mogła dać sobie rękę uciąć, że gdzieś już widziała tego mężczyznę, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Nie ma sensu się nad tym dłużej zastanawiać, trzeba iść dalej.
-Dobrze, nic się nie stało, ale następnym razem niech pan uważa.- Kaśka zrobiła kilka kroków do przodu, a facet z samochodu podjechał zaraz obok niej i zaproponował podwózkę do domu.
-Niech się pani nie da prosić. Jest pani przemoczona, a dzisiejsza noc jest dość chłodna.- o tak, noce są w tym roku bardzo chłodne, a i w jej życiu coraz częściej wieje chłodem, zwłaszcza tym od Bartka.
-No dobrze, ale nich mi pan powie gdzie pan jedzie, to ja pomyślę gdzie mogłabym wysiąść, żeby pana nie fatygować.- Gołaś wsiadła do terenowego samochodu i przygotowała się tak jak trzeba do jazdy.
-Mieszkam na Leśnej i tam właśnie jadę, a tak w ogóle to proszę mi mówić Tomek, bo niezręcznie się czuję.- podał jej rękę i ruszył w drogę.
-Ja też mieszkam na Leśnej i proszę mówić mi Kaśka.-szatyn skinął głową i kwestie podwózki mieli z głowy. Teraz też Kasia wiedzała, gdzie mogła widzieć Tomka. Skoro mieszkał w tym apartamentowco co ona, to pewnie gdzieś w jego pobliżu musiał wpaść jej w oko.
-Długo tam mieszkasz? Ja od stycznia tego roku.- Kasia mieszka tu już od od marca 2010, kiedy to Bartek wyszedł do niej z taką propozycją, a ona ją przyjęła. Teraz zastanawiała czy to oby na pewno nie był błąd. Może gdyby dojeżdżała tu z Ostrołęki i nie była na miejscu, Kurek potrafiłby za nią zatęsknić i ich relacje wyglądałyby inaczej.
-Od 2010 roku, ale to nie jest moje mieszkanie...-reszte drogi spędzili w całkowitym milczeniu. Później wjechali na podziemny parkink, gdzie Tomek odstawił swój wóz. Liczył chyba na jakąś kawę, ale Kaśka rzuciła mu tylko krótkie "dziękuję" i poszła do siebie. Tomek przyśpieszył kroku, by zobaczyć pod którym numerem szatynka stacjonuje. Musiał powiedzieć, że wpadła mu w oko i choć wyglądała na dużo młodszą, to jej wyraz twarzy wskazywał na ogromną dojrzałość. Sam Tomek od lat nie może znaleźć tej odpowiedniej kobiety, z którą mógłby dzielić życie. Jak do tej pory każda jego próba kończyła się niepowodzeniem, a czas płynął nieubłaganie bez przerwy. Kto wie, może to tu znajdzie tą której szuka?


~*~


Przetarła zaspane oczy i postanowiła wstać, kiedy po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Nie zdążyła jednak podnieść słuchawki, bo sygnalizacja ustała. Dla pewności otworzyła drzwi i na wycieracze znalazła mały koszyk, w którym znajdował się bukiet herbacianych różyczek, dwa rogaliki i truskawkowa maślanka. Była pewna, że podarunek musiał przygotować jej Bartek, bo tylko on wiedział o jej zachciankach tego typu. Może chciał w ten sposób naprawić swoje wczorajsze zachowanie? Musiała przyznać, że mile ją zaskoczył jego gest, bo na dobrą sprawę nigdy nie zrobił dla niej czegoś spontanicznego i bardziej wyszukane. Chciała do niego zadzwonić i podziękować, ale szybko wpadła na pomysł, że pojedzie do Dobrego Miasta i szczerze z nim porozmawia. W pośpiechu złapała za jednego rogala i migiem udała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic i zrobiła delekatny makijaż. Włosy związała w kitkę, bo tak zawsze było jej najwygotniej. Nie siliła się na żadne wyszukane stroje. Z dna szafy wyciągnęła ulubione rybaczki, a na górę założyła niebieską bokserkę. Niedokończonego jeszcze rogalika popiła dwoma łykami maślanki i już była gotowa do wyjścia. Zbiegała energicznie ze schodów, kiedy dostrzegła Tomka próbującego wnieść do mieszkania potężne siatki z zakupami.
-Poczekaj, pomogę ci.-wyjęła klucz z jego ręki i przekręciła nim zamek.
-Ktoś tu jest chyba w dobrym humorze. Pewnie dobrze spałaś i zjadłaś pyszne śniadanie.- na wzmiankę o porannym posiłku Kasia uśmiechnęła się promiennie. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że koszyk mógł podrzucić jej Tomek.
-Muszę się zbierać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to być może już zawsze będę w takim humorze.- ni stąd ni zowąd dała Tomkowi buziaka w policzek i wyszła z jego mieszkania. Na przystanku autobusowym wsiadła do dobrze znanego jej autobusu i pojechała do Dobrego Miasta, gdzie Bartek pewnie teraz próbuje ubrać chłopców i schodzi z nimi na śniadanie. Jeszcze do niedawna to ona pomagała pani Krystynie w obowiązkach przy dzieciach, ale od kiedy Kurek ma wolne, to sam stara się wszystko opanować i wychodzi mu całkiem dobrze. Jeśli autobus będzie jechał w swoim normalnym tempie to zdąży dojechać do Dobrego Miasta akurat wtedy, kiedu Bartek będzie zabierał synów na spacer. Pójdzie wtedy z nimi i podziękuje Bartkowi za to, że fatygował się aż z Dobrego Miasta do Olsztyna tylko po to, by zrobić jej niespodziankę i sporą przyjemność. Jak ogromne będzie jej zdziwienie, kiedy prawda okaże się zupełnie inna?


~*~
Znów napisałam się w ogłoszeniach, a Onet mi tego nie zapisał. No nic, spróbuję szczęścia następnym razem, bo dziś nie bardzo mam czas. Jeśli Onecik pozwoli, to po prawej stronie macie zakładkę z Bohaterami.
Pozdrawiam ;*

Ciąg dalszy losów Bartka- część I

Prawie dwa lata. Prawie dwa lata, a to nadal boli, choć może nie tak mocno, a rany nie są już tak głębokie. Siedzę przy jej grobie i zastanawiam się czy moje życie zmieniło się od dnia, w którym złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach i kiedy ostatni raz widziałem ją we wnętrzu trumny. Te obrazki są nadal obecne w mojej głowie i za nic w świecie nie potrafię ich wymazać z pamięci. Chcę pamiętać Weronikę jako uśmiechniętą i pełną życia kobietę z moich marzeń i snów. Chcę pamiętać jej pełne radości oczy, kiedy spędzała czas ze mną i naszymi dziećmi. Ciężko mi ze świadomością, że chłopcy tak naprawdę nie wiedzą kim była ich mamusia. Wcisnąłem im bajeczkę o aniołku, którym teraz jest ich mama i czułem się z tym bardzo źle, ale jak wytłumaczyć 3-latkom, że ich mamy nie ma i już nie będzie? Przez pierwsze miesiące po śmierci Weroniki nie potrafiłem się odnaleźć w tym co mi po niej zostało, chodzi głównie o dzieci. Wcześniej to ona zajmowała się wszystkim, a ja przychodziłem do domu z treningu czy meczu i dopiero wtedy stawałem się pełno etatowym tausiem. Nie sprawiały mi trudności kąpiele czy przewijanie, ale po 29 sierpnia 2009 roku zostałem z tym wszystkim sam. Jednej nocy obudził mnie donośny płacz Arka, mieszkaliśmy wtedy w naszym mieszkaniu, bo myślałam, że tak będzie mi lepiej. Poszedłem wtedy do ich pokoju i zamiast zająć się płaczącym synem, stanąłem w miejscu, gdzie rok wcześniej staliśmy z Weroniką i tępo patrzyłem na ściany. Nie potrafiłem wziąć syna na ręcę, bo nie chciałem zatracać w swojej głowie obrazu żony. O wszystkim opowiedziałem o Łukaszowi, a ten namówił mnie na przeprowadzkę do Dobrego Miasta, do domu jego rodziców. Zbawienna okazała się pomoc teściowej, która stała się dla mnie jak matka. Nie miałem pretensji do moich rodziców, że nie mogłem na nich liczyć. Mieszkali na drugim końcu Polski, Kuba był jeszcze mały i wymagał opieki prawie takiej jak moje chłopaki. Mogłem liczyć też na przyjaciół, na chrzestnych trojaczków, zwłaszcza na Kasię Gołaś. Szatynka wspierała mnie jak tylko mogła i dzięki niej poradziłem sobie z tym co się stało. Sama przeżyła podobną tragedię, straciła przecież brata. Początkowo traktowałem ją jak powiernika swoich cierpień i przeżyć, ale z czasem stała się dla mnie kimś więcej, a poczułem to na MŚ we Włoszech. Miałem wtedy do siebie ogromny żal. Minął dopiero rok po śmierci Wiki, a w mojej głowie pojawiały się myśli o innej kobiecie. Szybko chciałem się z nimi uporać, ale one powracały kiedy Kasia była w domu i zajmowała się chłopcami. Było mi ciężko, bo Gołaś była bliską koleżanką Weroniki, znały się ze wspólnych zabaw w Spale i spotkań ich braci, ale z drugiej strony chciałem wierzyć, że Kasia jest zesłana mi właśnie od żony. Dużo czasu spędzałem wtedy w tym samym miejscu w którym jestem teraz i pytałem Weronikę o to co mam zrobić. Pewnej nocy Wiki przyśniła mi się... I wcale nie było w tym śnie słów " Bierz się za Kasię, musisz dalej żyć". Widziałem wtedy uśmiechniętą Weronikę, która wskazywała palcem na Kaśkę. Nie mówiła nic. Po prostu stała i patrzyła w kierunku szatynki. Obudziłem się wtedy cały zlany potem i dokładnie analizując ten sen doszedłem do wniosku, że warto spróbować jeszcze raz stanąć z kimś ramię w ramię i chwytając za rękę, z odwagą iść przez świat. Powiedziałem o tym wszystkim Kasi, a ona sama przyznała się do tego, że zakochała się we mnie, ale nie chciała nic mówić, bo nie chciała naciskać. Mówiła też o moim przywiązaniu do Weroniki i o tym, nawet nie chce stawać do rywalizacji o miejsce w moim sercu, bo już dawno jest ono przypisane jedynej kobiecie. Byłem jej za to wdzięczny bo na chwilę obecną nie byłem wstanie powiedzieć co do niej czuje, ale na pewno coś więcej niż zwykła fascynacja. Kasia coraz częściej pojawiała się na moich meczach, przeniosła się także na studia do Olsztyna, ale nie zamieszkaliśmy razem. Ja nadal mieszkałem u rodziców Weroniki, a ona w naszym mieszkaniu. Zaproponowałem jej taką opcję i powiem szczerze, że byłem zdziwiony, kiedy ją przyjęła. Myślałem, że ciężko jej być w miejscu, gdzie spędziłem ostatnie szczęśliwe chwile z Weroniką. Ona mi wtedy powiedziała, że jeśli ma nauczyć się żyć w cieniu Weroniki, to musi się z tym oswoić i nie ma do tego lepszego miejsca jak ich wspólne mieszkanie. Byłem zły na siebie, że Kaśka czuła się zepchnięta na dalszy plan, ale choć nie raz chciałem jej powiedzieć, że tak nie jest, to zabrakło mi odwagi. Od kiedy nie ma ze mną Weroniki, to ciężko mi mówić o uczuciach. Kiedyś słowo "kocham" przychodziło mi z łatwością, teraz było inaczej. Teraz musiałem zważać przede wszystkim na dobro chłopców, którzy byli, są i będą najważniejsi. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumieją moją decyzję i zaakceptują Kasię w naszym życiu.
-Bartek...- staje za moimi plecami i kładzie rękę na ramieniu. Jak tylko może przyjeżdza ze mną na cmentarz, ale nigdy na mnie nie naciska, nie mówi kiedy mamy wracać. Często siada obok mnie i opowiada historie związane z udziałem jej i mojej żony.
-Za każdym razem kiedy tu jestem i patrzę na jej zdjęcie mam wrażenie, że patrzy na mnie tak jak kiedyś w Spale, kiedy chciała wykręcić jakiś numer Łukaszowi czy Arkowi. Wiesz, byłam kiedyś nawet o nią zazdrosna, bo Arek ją bardzo lubił i miałam wrażenie, że jest dla niego ważniejsza niż ja. No, ale miałam wtedy 15 lat. Szybko zrozumiałam jak wspaniałą jest dziewczyną i koleżanką..- ja też jak patrzę na jej zdjęcie mam wreżenie, że jest tuż obok mnie. Przypominam sobie chwile z nią spędzone i zastanawiam się czy coś mogłem zrobić inaczej, lepiej. Był taki okres w moim życiu, że obwiniałem się za śmierć Weroniki. Szybko wybili mi to z głowy, ale rozgoryczenie zostało. Został też bezsens wypowiadanych słów, którymi składaliśmy sobie przysięgę przy ołtarzu. Mówiłem, że oddam swoje życie za jej życie, a kiedy ona tego potrzebowała, nie byłem wstanie nic zrobić. To tylko stek górnolotnych wyznać, a życie toczy się swoim życiem. Na palcu pozostała tylko złota obrączka, której nie potrafię zdjąć i nie wiem czy kiedykolwiek będę potrafił to zrobić. Wydaje mi się, że ten złoty krążek sprawia, że nigdy o niej nie zapominam, a kiedy ją zdejmę to będzie oznaczać, że o niej zapomniałem.
-Cieszę się, że tu ze mną jesteś choć wiem, że na mnie nie zasługujesz. Nie potrafię ci dać tego, co powinnaś otrzymać od swojego mężczyny.- taka była prawda. Tak naprawdę nigdy nie powiedziałem jej o swoim uczucia choć jesteśmy ze sobą już ponad 5 miesięcy. Nadal trzymam dystans, nadal nie potrafię iść z nią na ulicy trzymając za rękę. Inna na jej miejscu nie wytrzymałaby, a Kasia dzielnie to znosi i mówi, że poczeka ile będzie trzeba. Wierzyła, że kiedyś nauczę się normalnego życia. Wszyscy wierzyli, ja sam próbowałem.

-Bartuś mówiłam ci tyle razy, że nie masz się czym przejmować, bo ja wszystko rozumiem. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie łatwo przyzwyczaić się do tego, że ktoś inny zajął miejsce ukochanej osoby. Po śmierci osób wielu przyjaciół chciało zostać mi Arka, ale musiało minąć wiele czasu bym potrafiła się z tym oswoić. Z początku wkurzałam się nawet na to, że Igła gra z numerkiem Arka i chce być obecny w naszym życiu. Dopiero teraz widzę ile chciał dla nas zrobić i, że jest moim przyszywanym starszym bratem. Zajęło mi to prawie 5 lat, ale Krzysiek był cierpliwy. Ja też będę...- zagarnąłem ją ramieniem i ostatni raz spojrzałem na zdjęcie Wiki. Odmówiłem w myśli modlitwnę i podnieśliśmy się z ławeczki. Poczułem potrzebę by złapać rękę Kasi i tak też zrobiłem. Jej drobna dłoń spoczęła w mojej i powoli przemierzaliśmy kolejne alejki nekropolii. Samochód stał zaraz po drugiej stronie, nie było daleko. Wsiedliśmy do środka i ruszyliśmy w drogę powrotną do Dobrego Miasta, gdzie mama zajmowała się moimi urwisami. 


~*~


Czuła, że rodzina Weroniki nie jest zachwycona jej obecnością w życiu ich zięcia i wnuków, ale miała nadzieję, że z czasem ich do siebie przekona. Dobro chłopców i Bartka leżało jej na sercu tak, jakby to ona była ich biologiczną matką, a Kurek był jej mężem. Tak jednak nie było. O ile chłopcu darzyli ją zaufaniem i dobrze czuli się w jej towarzystwie, o tyle Bartka nie mogła rozgryźć. Wiedziała, że nie będzie łatwo i nie powinna wogóle robić sobie nadziei, ale serca nie potrafiła opanować, które na widok Bartka biło zdecydowanie szybciej. Początkowo myślała, że to przejściowe zauroczenie i nadal przyjeżdzała do Dobrego Miasta i pomagała przy chłopcach. Czas pokazał, że zaurocznie przerodziło się w uczucie. Nie potrafiła zrezygnować, ale wiedziała na co się pisze. Bartek nadal nie zapomniał o Weronice i nawet nie wiedziała czy kiedykolwiek o niej zapomni. Nadal nosił obrączkę, wspominał o niej w towarzystwie, a ją w obecności swoich kolegów trzymał na dystans. Lody zaczęły topnieć na Lidze Światowej i tam poczuła się jak jego dziewczyna, ale na imprezie wcale nie było już tak zabawnie bo Bartek nie zatańczył nawet jednego kawałka, cały czas rozmawiał z trenerem o dzieciach i żonie. Weszli do domu Kadziewiczów i zastali tam wesoło biegającą trójkę małych urwisów, które bawiły się z wujkiem Łukaszem w chowanego. Kadziewicz wraz ze swoją rodziną mieszkał teraz we Włoszech, gdzie grał w zespole z Modeny. Jego żona była w ciąży i spodziewała się córki.
-No nareszcie. Już myślałem, że się was nie doczekam.- Łukasz był chyba jedynym członkiem rodziny, który zaakceptował jej obecność w życiu Bartka nie mal z miejsca. Powiedział jej nawet kilka miesięcy temu, że jego przyjaciel nie mógł trafić lepiej. Ona i on jechali na jednym wózku, bo oboje wiedzieli co to znaczy stracić osobę, którą znało się od dziecka. Sama niejednokrotnie namawiała Agnieszkę, by ułożyła sobie życie z innym mężczyzną, bo Arek na pewno by chciał jej szczęścia. Taki sam był też Łukasz i za to była mu wdzięczna.
-A ty sam w Polsce?- pytanie pada z ust Bartka i obaj panowie podają sobie dłonie.
-Nie, przyleciałem tu z Madzią, ale zawiozłem ją do rodziców Kamili. Właśnie Bartek, bo jest taka sprawa...- na imię Kamila wszyscy prostują się, a z kuchni wychodzi nawet pani Kadziewicz. Najgorzej reaguje Bartek, bo spuszcza wzrok, zabiera chłopców i idzie z nimi do ich pokoju. Tam ogląda prezenty, które przywiósł im Łukasz, nie chce nawet słuchać tego co ma mu do powiedzenia Kadziu. Przyjaciel szanuje jego decyzję i razem z Kasią idą do kuchni, gdzie pani Krysia podaje kubki z parującą kawą. Kaśka patrzy na kobietę i jest pełna podziwu, że potrafiła podnieść się po stracie córki i do tego jest wsparciem dla swoich najbliższych. Zdecydowanie gorzej zniósł to Kadziewicz senior, dla którego Weronika była oczkiem w głowie i po jej śmierci nie mógł sobie znaleźć miejsca. Ukojenie znalazł w pracy, ale ile można pracować, by zapomnieć.
-A powiedz mi, jak on się trzyma?- Łukasz upija łyk i patrzy uważnie na Kasię.
-Myślę, że jest lepiej. Dużo czasu poświęca chłopcom i siatkówce. Nadal jednak nie umie o tym mówić, wszystko co go gryzie skrywa w sobie i nie potrafię z niego tego wydusić.- nie chciała mu mówić, że nadal czuję się niepewnie u jego boku i, że nie jest pewna jego uczuć. Wiedziała na co się pisze i nie było sie na co skarżyć.
-A co chodziło z Kamilą?
-Jej rodzice są gotowi, by przeprosić Bartka za to co się stało. To są naprawdę porządni ludzi.- nie musiał jej o tym przekonywać, ale nie ma sie też co dziwić Bartkowi, który stał teraz w drzwiach i tępym wzrokiem patrzył na Łukasza/
-Z nikim nie zamierzam się spotykać. Chcę się oderwać od przeszłości, a takie spotkanie niepotrzebnie rozdrapie rany. Kasia mogę cię prosić?- bez słowa Gołaś podnosi się od stołu i podąża za Bartkiem, który wchodzi do swojej sypialni i tam mówi Kasi, że chciałby zostać sam. W tym momencie nie wie jak bardzo rani Kasię, ale i ona nie wie dlaczego Bartek zachował się tak a nie inaczej. Za łzami w oczach Kaśka wybiega z jego pokoju i zamawia taksówkę, która wiezie ją na przystanek autobusowy. W aucie ociera łzy i zdaje sobie sprawę, że jest gorzej niż myślała...


~*~
Zwariowałam.
Pozdrawiam i do napisania ;***

Epilog I

22 grudnia 2009 roku...
Mieli przed sobą całe życie. Bartosz Kurek, znakomity młody siatkarz i jego żona Weronika. Byli małżeństwem przez niecałe 6 godzin. Tylko u nas Bartek opowie o ich miłości i tragedii jaka spotkała prawę w dniu ślubu.
Ślub wzięli pod koniec sieprnia, w dniu urodzin siatkarza. Podczas ceromonii zaśłubin padł strzał, który śmiertelnie ranił Weronikę. Lekarze walczyli do końca o jej życie, ale obrażenia były zbyt duże. 21-latka zmarła chwilę po operacji.
*Dziennikarka: Wraca to do Ciebie?
**Bartek Kurek: Codziennie. Jak narazie nie ma nocy bym się nie obudził cały zlany potem. Kiedy tylko zamykam oczy widzę Weronikę, pełny krwi. W uszach huczy ciągły dźwięk, który jako pierwszy dał mi znać, że jej serce przestało bić.
*Wspomnienie, te dobre, bolą czy pozwalają na chwilę zapomnieć o tym co się stało?
**Moim najpiększym wspomnieniem jaki pozostawiła po sobie żona są chłopcy. Gabryś, Michałek i Arek są tym co trzyma mnie w ciąż przy życiu.
*Jest aż tak źle?
**Teraz może nie, ale zaraz po pogrzebie nic mnie nie obchodziło. Zacząłem pić.
*W mediach aż huczało od wiadomości, że siatkarz reprezentacji Polski przyjechał na zgrupowanie pod wpływem alkoholu.
**To było ostatnie zgrupowanie przed wyjazdem do Izmiru. Przygotowywałem się do tych mistrzostw jak najlepiej potrafiłem. To miałbyć rok naszej kadry, to miałbyć mój rok. W dniu śmierci Weroniki wszystko straciło sens, a alkohol był tym co na chwilę pozwalało zapomnieć. Pijany pojechałem do Spały i pijany z niej wróciłem.
*Wtedy pomógł panu pański przyjaciel...
**Tak, gdyby nie Łukasz i chłopcy, nie wiem jakby to się skończyło. Łukasz nie pozwolił mi się stoczyć. Dostałem dwa dni od związku na uporządkowanie swojego życia...
*I udało się?
**Tak. Wróciłem do kadry, pojechałem na mistrzostwa i wszyscy wiemy jak to się skończyło. Zdobyliśmy złoto, a ja na tych mistrzostwach zachowywałem się tak, jakby Weronika czekała w domu. Wiele osób myślało, że już Bartek Kurek jest sobą, że nauczył się żyć z tym co się stało. Mam lepsze i gorsze dni, ale nie chcę się poddać. Mimo wszystko...
*Teraz pewnie przed świętami będzie szczególnie ciężko. Spędza pan je w waszym mieszkaniu czy ucieka z dala od wspomnień?
**Nie potrafię narazie tam wrócić. Do końca sezonu zostaję w Dobrym Mieście u teściów, a wczerwca razem z chłopcami przenoszę się do Bełchatowa. Od następnego sezonu będę bronił barw tamtejszego klubu. Chcę zacząć wszystko od nowa, na neutralnym gruncie.
*Może teraz porozmawiamy o trojaczkach? Pewnie rosną jak na drożdżach.
**(śmiech). Nie mają wyjścia. Ojciec 205 cm, wujek jeden więcej więc spodziewam się, że i oni osiągną podobne wyniki. Jak chodzę do sklepu kupować ubranka to panie ekspedientki się śmieją, że będę musiał poszukać jakiejś krawcowej, bo dostępne rozmiary dziecięcy są już dla nicj zamałe. To taka anegdota. Tak naprawdę cieszę się, że są zdrowi, bo to jest najważniejsze.
*Uczestniczyłeś w tych najważniejszych momentach w rozwoju takich maluchów? Chłopcy już postawili pierwszy krok, powiedzieli pierwsze słowo?
**Niestety nie było mnie przy Gabrysiu, który postawił pierwszy krok, kiedy razem z klubem byłem na wyjazdowym meczu w Kędzierzynie-Koźlu. Po meczu dostałem wiadomość od Julki[przyp.red.Kadziewicz], że Gabryś oglądał mecz na własnych nogach. Wśród chłopaków w szatni zacząłem płakać i po raz pierwszy od sierpnia były to łzy szczęścia. Zaś na własne oczy widziałem jak Michaś i Aruś siłują się ze sobą. Znów się wtedy rozpłakałem.
*Często Ci się to zdarza...
**Nie umiem nad tym zapanować. Mówią, że muszę wypłakać co swoje, by zacząć normalnie żyć. Od dnia pogrzebu do powrotu z Mistrzostw Europy nie uroniłem nawet jednej łzy. Tak jak mówiłem, podczas pobytu w Turcji chciałem wierzyć, że wszystko jest w porządku. Wróciłem do Dobrego Miasta i brutalnie się obudziłem.
*W takiej sytuacji często rozkłada się swoje życie na czynniki pierwsze, powspominać to, co działo się do tej tragedii. Masz to już za sobą?
**Cały czas myślę o Weronice. O tym co by zrobiła, co powiedziała w tej czy innej kwestii. Tylko to mi pozstało z tych wspólnych lat.
*Długo byliście razem?
**Z przerwami to 5 lat(śmiech). Bo my nie lubiśmy się ze sobą nudzić. Pamiętam wakacje z 2004 roku. Wtedy zaiskrzyło, ale byliśmy za młodzi na to, by dostrzeć jak bardzo już wtedy siebie potrzebowaliśmy. Mam do siebie żal, że straciliśmy z mojej winy tyle czasu. Z perspektywy widzę jak cenny to był czas.
*Ale w końcu udało się dojść do ołtarza!
**Oj, ale i się napracowaliśmy aby ten dzień wyglądał tak jak sobie wymarzyliśmy. Zorganizowanie go na drugim końcu Polski było nie lada wyzwaniem. Udało się, tylko nie przewidziałem, że pierwsze chwili po złożeniu przysięgi spędzimy w szpitalu. Na sali operacyjnej założyłem jej obrączkę, chwilę potem zmarła.
*Wiesz jakie postępy poczyniono w śledźtwie w tej sprawie?
**Nie zajmuję się tym. To mi nie zwróci Weroniki.
*Nie wiem czy nie za wcześnie na takie pytanie, ale zaryzykuję. Będziesz starał się ułożyć swoje życie?
**Masz na myśli inną kobietę? Nie wiem co wydarzy się za kilka lat, ale jedno jest pewne: Weronika będzie na pierwszym miejscu w moim sercu. Zresztą wiesz, facet z trójką rocznych dzieci nie jest wymarzoną partią. Nie planuję przyszłości, bo już raz dostałem pstryczka w nos. Żyję z dnia na dzień, żyję dla synów.
*Myślisz, że tą tragedię można jakoś sensownie wytłumaczyć?
**Nie tłumaczę sobie tego, to nic nie da. Tak samo jak fakt, że sąd wyda surowy wyrok w sprawie. Żadne tłumaczenie, żadne dożywocie mi jej nie zwróci. To tyle.
*Dziękuję ci bardzo za rozmowę. Wiem, że było to dla ciebie trudne. Do tej pory nie udzieliłeś żadnego wywiadu.
**Nie chciałem robić z tego co się stało pożywki dla mediów. Tym wywiadem chcę pokazać jak mylne jest postrzeganie mojej osoby. Wszyscy myślą, że Bartek Kurek to ma szczęście bo jest bogaty i sławny. Bartek Kurek ma z czego życ, ale nigdy już nie będzie szczęśliwy. Nie tak jak kiedyś, nie tak jak z Weroniką.
*Jeszcze raz dziękuję za rozmowę.
**Również dziękuję-odłożyłem gazetę. Nie wiem czy ktoś jeszcze zdoła ją przeczytać, bo strony mocno namiękły od moich łez. Siedziałem w pokoju Weroniki i spoglądając na jej zdjęcie czytałem ten wywiad na głos. Tak by słyszała.
-Kocham cię i nigdy nie przestanę.- wziąłem ramkę ze zdjęciem i przyłożyłem do swojego serca. Na palcu połyskiwała obrączka, której nigdy nie zdejmę.
-Tato oć!- ścisnąłem serdeczny palec, by po chwili otrzeć łzy i pójść do chłopców. Dla nich teraz bije moje serce.
*-Dziennikarka
**-Bartek Kurek

Rozdział XL

29 sierpnia 2009 roku…
Już tylko godziny dzielą mnie do zostania panią Kurek. Spełnia się moje kolejne marzenie. Mogę powiedzieć, że dojrzeliśmy do tego małżeństwa. Nadal nie wiem czy wytrzymam z roztrzepaniem Kurka, ale wiem, że go kocham. Narodziny chłopców mocno scementowały naszą miłość i wiem, że już nic nie może nas rozdzielić i jeteśmy w stanie zrobić wiele dla tej miłości. Sama się sobie dziwię co kierowała mną dwa lata temu, kiedy Bartek mnie zdradził, a ja tak długo nie potrafiłam mu wybaczyć. Wielu mówiło, że zachowałam się wtedy naiwnie i powinnam raz na zawsze się od niego uwolnić, ale ja jestem zdania, że decyzja o powrocie do niego była najlepszą z możliwych. Schowałam dumę do kieszeni po tym jak Zbyszek otworzył mi oczy i wiem, że czasem nie warto myśleć w danym momencie tylko o tym co tu i teraz. Trzeba wyjść kilka kroków w przód, by zobaczyć, że życie bez tej najbliższej osoby nie ma sensu.
-Denerwujesz się?- moja bratowa, Julia Kadziewicz. Matka Madzi i Oskara. Szczęśliwa żona od roku. Choć nigdy nie pochwalałam tego durnego zakładu Łukasza z Bartkiem, to z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że tak na prawdę ta sytuacja otworzyła im oczy i przede wszystkim serce. Na siebie.
-Coś ty...- uśmiechnęłyśmy się. Pewnie was dziwi to, że nie sypiemy śmiesznymi tekstami jak z rękawa? Czas w końcu dorosnąć. Założyłam rękawiczki i byłam gotowa. Całe przygotowania miały miejsce w hotelu tuż nieopodal kościoła na Krzeptówkach, gdzie powiemy sobie sakramentalne "tak", a ślubu udzieli nam Maciek. Tak, ten sam Maciek, który kiedyś mi pomógł i z z którym mamy z Bartkiem kontakt do dziś.
-Wyglądasz nieziemsko!- czy nie przesadza? Wstałam od toaletki i przejrzałam się w ogromnym lustrze. No dobra, ja też się sobie podobam. Suknia nie była jakaś nie wiadomo jak rozłożysta i ekstrawagancka<klik>. Chciałam wystąpić w czymś delikatnym. We włosy Julka wpięła mi różę. Z wiadomych względów zrezygnowałam z welonu.
-Ty też kochana, ty też.- kremowa sukienka<klik> do połowy uda uwydatniała wdzięki Kadziewiczowej. Do tego wysoka szpilka i klękajcie narody. Obróciła mnie wokół własnej osi i ucałowała w policzek. Już czas.
-Bartek padnie przy ołtarzu.- do wspomnianego ołtarza prowadzić miał mnie tata, a błogosławieństwo rodziców ma się odbyć przed rozpoczęciem zabawy weselnej. Jestem pod wrażeniem, że udało nam się to wszystko tutaj zorganizować. Wyszłyśmy z hotelu i dorożką pojechałyśmy do kościoła. Na schodach Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej stał mój tata, który zapewne oczekiwał naszego przyjazdu. Julia otworzyła furteczkę przy dorożce i dzięki jej pomocy w miarę bezpiecznie zeszłam po tych wąziutkich schodach.
-Tato!- musiałam zwrócić jego uwagę, bo wyglądał tak, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Na mój głos na szczęście wyrwał się z letargu i odwrócił. Szedł w moim kierunku i z każdym krokiem widziałam jego wzruszony wyraz twarzy. Ej no, nie ma płaczu bo mi make-up spłynie.
-Córeczko...-przytula mnie do siebie bardzo mocno, a po chwili zagarnia ramieniem także Julkę. Traktował ją jak córkę. Kończymy nasze uściski i udajemy się do kościoła. Bratowa podążała za nami, a ja prowadzona przez tatę, z każdym krokiem zbliżałam się do Bartka, mojego przyszłego męża...
Z perspektywy Bartka...
To wszystko jest tak piękne, że aż nieprawdopodobne. Boję się, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku, a obok mnie nie będzie Weroniki, za ścianą nie będzie trojaczków. Będę sam... Głupoty gadam! Już zawsze będziemy razem.
-Bartek spokojnie.- mam też jego. Przyjaciela na śmierć i życie. Człowieka, który nie raz przywołał mnie do pionu, ale też służył ramieniem, kiedy chciałem się wypłakać. Dziś mija rok od kiedy zobaczyłem czym tak naprawdę jest szczęście. Chłopcy są najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie w życiu i po roku mam możliwość otrzymać najwspanialszą żonę na świecie. W takich wymiarach pojmuje swoje szczęście, żaden mecz i żadna wygrana nie może się z tym równać.

-Jest twoja.- ojciec Weroniki oddaje mi ją. O to właśnie mi chodziło. To jest właśnie moje szczęście, mój niewyobrażalny skarb. Podałem jej bukiet kwiatów z kremowych róż, splotłem dłoń z jej dłonią i stanęliśmy przodem do ołtarza. Miałem za co dziękować temu "Panu" z góry. Za wszystkie lata i mam nadzieję, że za przyszłe szczęśliwe dni.


~*~


Wróciła. Po roku wróciła do Polski, chcąc za wszelką cenę zniszczyć szczęście w rodzinie Kadziewiczów. Była zdeterminowana. Przyjechała wczoraj do Dobrego Miasta, mając nadzieję znaleźć pobratymca w osobie Mariusza. Ten jednak pogodzony z ostateczną utratą Weroniki, nie zamierzał niszczyć jej szczęścia. I tak nieświadomie podsunął jej w ręku coś, co stanowiło bezpośrednie zagrożenie życia Kadziewiczówny. Przez ten rok zdążył zrobić pozwolenie na broń, którą Potocka wyniosła z jego mieszkania. Wsiadła do pierwszego lepszego pociągu i pojechała do Zakopanego. Tam nie mówiło się o niczym innym jak tylko o ślubie nadziei polskiej siatkówki z siostrą innego znanego polskiego siatkarza. Miała szansę być częścią tej rodziny. Być może i tak rozstałaby się z Łukaszem, ale mogła zachować z nim przyjacielskie stosunki i utrzymać z nimi normalne kontakty. Tak się jednak nie stało. Ubzdurała sobie, że są winni wszystkim jej nieszczęściom i nikt nie potrafił zmienić jej chorego myślenia. Dotarła do kościoła i stanęła w jego drzwiach z kapturem na głowie. Przed kościołem były tłumy, więc mocno się nie wyróżniała. Spojrzała do torby, upewniając się czy wszystko jest na swoim miejscu. Było. Broń leżała na dnie torby. Nawet nie wiedziała co to za broń. Miała tylko nadzieję, że kula zaniesie Weronice śmierć...


~*~


-A teraz podajcie sobie prawe dłonie...-moja wątła dłoń została zamknięta w szczelnym uścisku Bartka i już tylko sekundy dzieliły nas od złożenia najważniejszej przysięgi w życiu. Ułożyliśmy ją sami przy lekkiej współpracy z Maćkiem, który stwierdził, że jest tym, czym można wyznać sobie miłość w kościele. Miałam zaczynać. Spojrzałam w błękit jego oczu i byłam pewna, że stoję tu z właściwym mężczyzną...-Daję Ci serce z miłości,
Tylko Ciebie miłuję.
Nie cofnę nigdy tego,
Co Ci dzisiaj ślubuję.
I moje serce z wzajemnością bije,
oddało ci się i tylko tobą żyje...
-po tych słowach miałam mu coś jeszcze do powiedzenia.
-Obiecuje Ci miłość kobiety która oddałaby życie za ukochanego mężczyznę, będę Cię kochała do ostatniego tchu... Przysięgam biorąc na świadka Boga i wszystkich tu obecnych że uczynię Cię najszczęśliwszym z ludzi na zawsze...-Bartek nie chciał pozostać mi dłużnym.
-Ślubuje zostać przy Tobie nawet gdy nie będę miał sił wypowiedzieć Twojego imienia, kiedy będzie zabierać Cię choroba i gdy będziesz całkiem zdrowa. Kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za Ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każą łzę, która nie będzie łzą szczęścia-zrobię to bez wahania. Ślubuje, że nie będę dla Ciebie tylko mężem, ale także przyjacielem u którego zawsze znajdziesz zrozumienie, który będzie patrzeć na świat z dystansem i ten która podzieli z Tobą Twoje pasje. Ofiarowuję Ci całe swoje serce i głowę pełną myśli o Tobie oraz całą siebie ze swoimi wadami i zaletami, po prostu całą swoją bezwarunkową miłość.- nie jestem w stanie wypowiedzieć ani jedno słowa, a czeka nas przecież jeszcze mowa przy obrączkach. Tam też mamy własne teksty...


Z perspektywy Bartka...
Patrzyła mi w oczy, kiedy na palec wsuwała obrączkę<klik>. Jeszcze ja wykonam ten manewr i ogłoszą uroczyście, że jesteśmy mężem i żoną. Papiery podpisaliśmy już wcześniej, ale nie myśleliśmy tak naprawdę o tym, że w świetle prawa i względem Boga jesteśmu już małżeństwem. Weronika do końcu wsunęła złoty krążek, kiedy po kościele rozległ się strzał, a Wiki zaczęła powoli się osuwać. Zdążyłem ją złapać i wtedy poczułem na dłoniach coś lepkiego. Krew!
-Weronika! Weronika!- zacząłem krzyczeć. Usiadłem, a na kolanach miałem jej głowę. Krew znaczyła swoje ślady, a jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, dłonie momentalnie lodowaciały. Na moich oczach uchodzi życie z kobiety, która jest mi najbliższa. Przecież ślubowałem, że oddam swoje życie za jej życie!
-Kochanie ja ci nie pozwalam odejść! Przecież miałem oddać swoje życie za twoje! Jeśli tylko będzie można, to postaram się to załatwić. Będziesz żyć, bo ty musisz żyć.- nachyliłem się i złożyłem na ustach pocałunek. Nie reagowała.
-Proszę odejść!
-Nie odejdę!
-Bartek oni chcą pomóc, nie przeszkadzaj.- Łukasz położył dłoń na moim ramieniu. Wstałem i patrzyłem na bezwładną Weronikę, która wydawała się nie mieć ani krzty życia w sobie. Wyłem, zanosząc się płaczem.
-Łukasz, dlaczego?!- w jego załzawionych oczach nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Kościół pustoszał, a ja prowadzony przez Łukasza wychodziłem za noszami, na których spoczywało ciało Weroniki. Jej serce biło. Chciałem iść obok niej, trzymać za rękę, ale nie pozwolono mi.
-Pan może pojechać z nami.- odezwał się jeden z ratowników karetki, więc usiadłem obok Weroniki. Złapałem jej rękę i przyłożyłem do twarzy.
-Kochanie musisz być silna. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nikt sobie nie wyobraża.- położyłem głowę obok jej ciała. Zamknąłem oczy, kiedy w uszach usłyszałem przeraźliwy pisk stojącej obok aparatury.
-Reanimujemy!!! Zatrzymała się!- kolejna fala łez wypłynęła z moich oczu. Przysunąłem się wkierunku drzwi karetki i cicho szlochając, zacząłem się modlić.
-Ojcze nasz, który jesteś w niebie...- w ręku ściskałem obrączkę, której nie zdążyłem wsunąć na twój palec. Pisk nie znikał we wnętrzu karetki, a ja żarliwie powtarzałem zdanie po zdaniu. Wiara w Boga pozwalała zachować w sercu cień nadziei...


~*~


Łukasz prowadził samochód w którym swoje miejsce znalazła mama Krystyna oraz państwo Kurek. Pan Kadziewicz zabrał Julkę i dzieciaki i zawiózł ich do hotelu, sam później miał pojechać do szpitala. Pani Kadziewicz wtulona w ramię mamy Bartka głośno płakała, nie mogąc się uspokoić.
-Mamo, ona wyjdzie z tego! Słyszysz?!- podniósł głoś, by matka choć na chwilę się uspokoiła. Nie pomogło, więc Łukasz spasował. Sam z trudem powstrzymywał napływające łzy. Nie wierzył, że w jednej chwili mogli ją stracić. Przecież zawsze była ich słońcem, motorem napędowym. Każde z nich miało w niej wsparcie i bez względu na wszystko mogło szukać u niej pomocy.
"-Ona żyje i żyć będzie. Nie wolno ci myśleć o niej w czasie przeszłym!"- w taki sposób pocieszał sam siebie w myślach. Wysiedli w z samochodu i pobiegli do zakopiańskiego szpitala, gdzie przed chwilą pojawiła się karetka z walczącą o życie Weroniką. Obok noszy szedł Bartek, trzymając ją za rękę. Wszyscy zniknęli za drzwiami głównymi...
-Przed chwilą przywieziono tu moją siostrę, Weronikę Ku..Kadziewicz.- miał się przyzwyczaić, że już nie Kadziewicz a Kurek.
-Przewieziono ją na blok operacyjny. Drugie piętro, a potem cały czas prosto.- skinął pielęgniarce głową, a pozostali członkowie rodziny już ruszyli we wskazanym kierunku. Pod blokiem operacyjnym siedział Bartek. Oparty plecami o ścianę, chował twarz w dłoniach. Z dalszej odległości było widać, że jego ramiona unoszą się od płaczu.
-Co z moją córeczką?- mama Krystyna pojawiła się przy Bartku, a ten z tępym wzrokiem uniósł twarz.
-Nie wiem, nie wiem mamo.- przylgnął do niej, a po chwili dołączyła do nich pani Basia. Wyli na korytarzu jak opętani, ale nikt nawet nie śmiał ich uciszać.
-Przepraszam państwa, ale...- pojawił się lekarz i wszyscy jak na komendę podnieśli na niego wzrok.
-Pani Weronika przed chwilą poraz kolejny się zatrzymała. Udało się przywrócić krążenie, ale nie ukrywam, że stan jest beznadziejny. Kula przeszła przez główną tętnicę. Udało się ją wyjąć, ale pobliskie naczynia są porozrywane i nie udaje się zatrzymać krwotoku wewnętrznego. Pani Weronika powoli odchodzi, dlatego...- pani Kadziewicz osunęła się po ścianie i wtulona w teściową, płakała przeraźliwie.
-Co pan mówi?! Ona jest silna! Ona musi do nas wrócić! Chłopcy pewnie już za nią tęsknią! No niech pan do niej pójdzie i coś zrobi!- Bartek złapał lekarza za kitel i spojrzał na niego z szałem i jednocześnie bezradnością w oczach.
-Niech pan wejdzie i sam jej to powie. Operacja pewnie już dobiega końca...- Bartek bezwładnie stawiał krok za krokiem...


Z perspektywy Bartka...
Podali mi krzesło i pozwolili usiąść przy niej. Była blada, prawie biała. Miała zamknięte oczy i spokojną twarz, wyglądała jakby spała. Dla mnie Wiki spała kamiennym snem, dlatego mówiłem do niej szeptem, by jej nie zbudzić.
-Trochę nas nastraszyłaś kochanie, ale nic się nie martw. Nikt nie będzie o tym pamiętał jak do nas wrócisz. Zapomniałem, że ja mam tu jeszcze coś do zrobienia.- chwyciłem jej prawą dłoń i wsunąłem obrączkę, którą uprzednio pocałowałem. Przyłożyłem jej dłoń do swojej twarzy i w tym momencie stało się coś, o czym chciałem myśleć w kategoriach złego snu. Serce Weroniki przestało bić. Odciągnięto mnie od niej i kazano wyjść na korytarz. Nie posłuchałem i stanąłem przy drzwiach. Widziałem z jakim zawzięciem lekarz reanimujący Weronikę wykonywał uciski klatki piersiowej. Widziałem jak odchodzi, a nie mogłem nic zrobić. Bezsilność ogarnęła moje ciało, moje serce.
-Marek, ona nie żyje. To nie ma sensu.- sensu to nie ma teraz moje życie. Lekarze odstąpili od niej, a jedna z pielęgniarek chciała nakryć jej ciało prześcieradłem. Lekarz o imieniu Marek powstrzymał ją i pozwolił mi na ostatnie pożegnanie. Podszedłem do stołu operacyjnego i spojrzałem na jej twarz. Nachyliłem się i żłożyłem na jej lodowatych ustach pocałunek. Łzy przestały ciec ciurkiem z moich oczu, bo teraz nie czułem już nic.
-Tak się nie robi kochanie. Mieliśmy być razem na zawsze, a ty mnie zostawiłaś...- zostawiła mnie na zawsze.


KONIEC
Nawet nie wiecie z jakim bólem kończę to opowiadanie, ale wszystko co dobre kiedyś się musi skończyć. Przywiązałam się do tych wariatów i nie wiem jak to będzie, kiedy nie będe pisała już tego opowiadania. Bohaterowi Ci wyrośli z mojego serca i każdy z nich jest od początku do końca bohateremi z moich wyobrażeń. Na pożegnanie takie z prawdziwego zdarzenia przyjdzie czas. Mam tylko prośbę małą. Proszę, by osoby, które nie zostawiały tu śladu, a czytały to opowiadanie, niech dadzą o sobie znać. Będzie mi bardzo miło. Teraz idę płakać, bo nie myślcie, że takie zakończenia pisze się ot tak, z uśmichem na ustach...

Rozdział XXXIX


Dzień ślubu Julki i Łukasza


Z perspektywy Julki...
Nie mogłam spać dzisiej nocy. Weronika mówiła, żebym się zmuszała jak tylko mogę, bo potem będe miała podpuchnięte oczy, ale nic nie mogłam na to poradzić, że sen nie chciał przyjść. Łukasz miał podobnie, bo rozmawialiśmy chyba do 2, a potem jeszcze wymieniliśmy się kilkoma smsami. Dla zachowania tradycji dzisiejszą noc spędziłam w swoim mieszkaniu, a zaraz po ślubie miałam się tak na dobre przeprowadzić do mieszkania Łukasza. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy będe składać mu przysięgę o tym jak bardzo pragnę stworzyć z nim rodzinę. Niestety nie udało się przyśpieszyć sprawy o przyznanie mi praw rodzicieskich dla Madzi, ale to tak naprawdę nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Madzia jest moją córeczką i żaden świstek nie sprawi, że będę kochać ją jeszcze bardziej. Wstałam z łóżka przed godziną 10 i od razu wpadłam w wir przygotowań. Jeszcze przed samym ślubem mieliśmy mieć zdjęcia, a potem przysięga w USC i weselicho. Z kuchni dochodził mnie głos mamy i Weroniki co oznaczało, że już nie mogą się na mnie doczekać. Wyszłam z pokoju i od razu posypały się uwagi, że spałam za długo. Nie chciałam ich wyprowadzać z błędu i mówić, że zmrużyłam oko może gdzieś koło 4. Dopiero wtedy byłby krzyk.
-To jak człowiek bierze ślub to nie może już się nawet wyspać? Podejrzewam, że Łukasz jeszcze spacznie śpi i jemu nikt nie suszy głowy.- jak się okazało w delegacji u mojego przyszłego męża był już Bartek i jego tata. Nie miałam zatem innego wyjścia jak siadać przed lustrem i oddawać się wszelkim czynnościom upiękrzającym mój wygląd zewnętrzny. Zapewne pamiętacie, że kiedyś nie lubiłam tych wszystkich zbędnych ceregieli. Od kiedy jestem z Łukaszem na każdym kroku chce mu się podobać i dopiero teraz nauczyłam się tak naprawdę obsługiwać tymi wszystkimi podkładami, cieniami i innymi tego typu pierdołami. Na całe szczęście Wiki miała smykałkę do czesania i malowania, więc nie musiałam korzystać z pomocy fryzjerki czy kosmetyczki. Przyjaciółka spięła mi włosy w subtelny kok, pozostawiając kilka kosmyków włosów, które w postaci loków spływały na moje ramiona. Powpinała ozdoby i z radością mogłam stwierdzić, że o to właśnie mi chodziło. Makijaż nie był wyzywający, ale podobno podkreślał to co we mnie najpiękniejsze. Założyłam swoją sukienkę<klik>, włożyłam buty i byłam gotowa.
-A teraz coś pożyczonego.- czytałam gdzieś o tych wszystkich przesądach, ale widzę, że nie tylko ja przygotowałam się z tej materii. Weronika zapięła na mojej szyi srebrny wisiorek w kształcie serduszka, który dostała kiedyś od Bartka. Tego chyba brakowało w moim całym ubiorze, drobnej, ale eleganckiej błyskotki<klik>.
-Wiki, ja w to nie mogę uwierzyć.- od czasu zaręczyn do ostatnich dni żyłam jakąś euforią. Nie zdawałam sobie sprawy, że ten dzień przyjdzie tak szybko, a ja stanę twarzą w twarz z ukochaną osobą i będę przyrzekać, że zawsze będziemy razem.
-To uwierz kochana, bo Łukasz jest już gotowy. Zobacz przez okno czym będziecie jechać do ślubu.- Weronika odsłoniła lekko firankę, a moim oczom ukazał się motocykl<klik>. Ja mam tym jechać do ślubu?! On chyba zwariował. Złapałam swoje bolerko i pędem ruszyłam po schodach przed nasz blok. Obok Łukasza zabrała się sporo grupka osób, głównie kibiców.
-Ty chyba na głowę upadłeś, że ja wsiądę na to będąc w ciąży!
-Kochanie, to tylko kilkaset metrów drogi stąd. Rozmawiałem z lekarzem i on nie widział żadnych przeciwskazań jeśli tylko zachowam bezpieczeństwo. Zobacz ile ta maszyna ma na liczniku.- a co mnie to w ogóle obchodzi? Nie wsiądę na to i koniec.
-Miałeś być odpowiedzialny, a jak się zachowujesz?!
-Julka, to jest nasz dzień, ten najwspanialszy w życiu. Podczas ślubu z Kamilą nie czułem nawet połowy tego szczęścia, które przepełnia mnie dzisiejszego dnia. Obiecuję ci, że będę odpowiedzialny, ale dziś chcę być jeszcze przez chwilę szalony. Szalony z tej miłości do ciebie.- cholera jasna. On mnie zaraz tymi swoimi oczkami i gadką urobi tak, że wsiądę na ten motor i pojadę choćby na koniec świata. Już dawna zatraciłam w sobie tą Julkę, która potrafiła negować każde jego słowo i pokazywać pazur na każdym kroku.
-Ale będziesz jechał wolniutko, ok?- zadarłam delikatnie nogę do góry. Już teraz rozumiem po co miałabyć ta wygodna sukienka. Usadowiłam za nim, wtuliłam w jego plecy i chyba byłam gotowa, żeby jechać i związać się z najbardziej szalonym człowiekiem, jakiego przyszło mi poznać w życiu.


Z perspektywy Łukasza...
Już myślałem, że przed tym blokiem nie zgodzi się ze mną pojechać. Na szczęście ma się w sobie nadal to coś, co na nią działa i mam nadzieję, że będzie działało nadal. Złożyliśmy przysięgę przed urzędnikiem stanu cywilnego, usłyszeliśmy moc życzeń, a potem udaliśmy się do sali weselnej, gdzie Igła zapowiadał imprezę do samego rana. Julka już nie dała namówić się na wyprawę motorem, ale sam nie bardzo się przy tym upierałem, bo zdrowie jej i dziecka było dla mnie sprawą nadrzędną. Wsiedliśmy zatem do wynajątego samochodu i razem ze świadkami udaliśmy się do miejsca przeznaczenia. Czy muszę przedstawiać świadków? Podejrzewam, że ta dwójka jest wam doskonale znana. Moja siostra i przyjaciel bardzo przeżyli tą uroczystość, uciekając myślami w kierunku swojej uroczytości.
-Jak wy jechaliście do ślubu motorem, to my swój weźmiemy w górach!- ktoś tu chyba chce mnie wygryźć z miana najbardziej postrzelonego człowieka na świecie. Mi taka opcja się podoba, Weronice chyba również, bo składa na kurkowych ustach namiętny pocałunek. Kto by pomyślałm, że nasze życie tak się potoczy. Jeszcze kilka lat temu w życiu bym nie powiedział, że moja znajomość z Bartkiem przetrwa i przerodzi się w przyjaźń. Kiedy się poznaliśmy to on miał można by powiedzieć, że mleko pod nosem, plątał się za mną i chodził za mną krok w krok. Z każdym kolejnym rokiem Kurek dojrzewał, a ja przy nim stałem w miejscu jeśli chodzi o sposob na życie. Myślę, że w tym jest recepta na to, by znaleźć wspólny język z ludźmi młodszymi od siebie. Trzeba poczekać, aż jedni dojrzeją, a drudzy przypomną sobie czasy, w których to oni mieli te naście lat.
-Wysiadamy.- samochód zatrzymał się i mogliśmy udać się do sali, gdzie goście z szampanami w rękach odśpiewali nam gromkie "sto lat". Nie odbyło się bez łez rodziców, którzy życzyli nam samych szczęśliwych dni oraz dużo cierpliwości, kiedy pojawią się nad nami czarne chmury. Uniosłem Julkę do góry i przeniosłem przez próg pomieszczenia, w którym mieliśmy odtańczyć pierwszy taniec. Powitała nas orkiestra, która po chwili zagrała pierwsze takty naszej piosenki, naszej "Kołysanki dla nieznajomej". Rodzina razem z przyjaciółmi utworzyli okrąg, w którym razem z Julką wirowałem w rytm muzyki. Obok nas biegała Madzia nad którą nie mógł zapanować Bartek. W końcu sam wziął ją na ręcę i krążył wokół nas. Oparłem swoje czoło o czoło Julki i cichutko powtarzałem słowa piosenki Grzegorza Markowskiego.
-Kochaj mnie namiętnie tak, jakby świat nie skończyć miał...-
-Bardzo pana kocham...
-Ja panią również, pani Kadziewicz. Panią i nasze maleństwo.- położyłem dłonie na jej brzuchu i pewnie nie wszyscy zrozumieli ten gest tak jak trzeba, ale od czego ma się przyjaciół. Igła, Winiar i Szampon dorwali się do mikrofonu na scenie i poprosili o chwilę uwagi.
-Młodej parze dziękujemy za przepiękne taniec. Nasze nocne wypady zrobiły swoje, co nie Kadziu? Wszystko pięknie, ale nie wszyscy chyba wiedzą, że Juleńka wyda nam na świat namiastkę Kadziewicza i nie wiem czy nasza mała ziemia zniesie na swoich barkach dwóch Kadziewiczów, ale my wszyscy cieszymy się jak cholera. Rośnie nam potęga polskiej siatkówki i to wszystko w powiązaniu z Kadziewiczami, bo przecież już całkiem nie długo powitamy na świecie siatkarskie trojaczki. Nie wiem jak Michał i Mariusz, ale ja czuję się zazdrosny i...
-I teraz dla przyszłych rodziców i nienarodzonych siatkarskich perełek odśpiewamy jeszcze raz "sto lat"- Igła miał słowotok, ale dziś wyjątkowo zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dziś nic mi nie przeszkadzało, nic nie obchodziło. Liczyła się tylko ta chwila, dzisiejszy dzień i nasza przyszłość...


29 sierpnia 2008 roku...
Chyba mogę powiedzieć, że wszyscy już doszliśmy do siebie po tym pamiętnym meczu z Włochami. Nie no, nie wszycy. Łukasz nadal rozpamiętuje tamką akcję, każdemu tłumaczy co zrobił nie tak i dzwoni do Winiarskiego, który także czuje się winny. Stało się i się nie odstanie, trzeba się podnieść, bo siatkówka nie kończy się tylko na Pekinie i jest jeszcze o co walczyć. Ja mam inny problem, bo jestem już dwa dni po terminie, a ty chłopaków jak nie było tak nie ma. Codziennie myję podłogę na kolanach, ale w moim przypadku ten sposób się nie sprawdza.
-No panowie, może tak zrobimy prezent tatusiowi na urodziny?- Bartosz nie posiadał by się ze szczęścia, gdybym urodziła mu trzech synów w dzień jego urodzin, ale jak oni są uparci po nim, to nie liczyłabym na to. Jubilat pojechał do Julki i Łukasza, żeby zaprosić ich na dzisiejszy wieczór. Miał wpaść też Zbyszek, ale najpierw miał przyjechać po płyty z wesela naszych Kadziewiczów. Ja sama obejrzałam je po kilka razy i już szczerze powiedziawszy chciałam je komuś oddać, bo w akcie desperacji mogłam je znów włączyć. Zbyszek chyba już przyjechał, bo usłyszałam pukanie do drzwi i najprawdopodobniej był to przyjmujący. Gwałtownie zerwałam się z kanapy i to był błąd, bo poczułam mocny skurcz, który przeszył mnie całą. Trzymając się za brzuch doszłam do drzwi, ale skurcze nie chciały ustąpić.
-Przyjechałam po płyty...
-A ja właśnie zaczynam rodzić!- już nie próbowałam tłumić w sobie bólu, tylko rozdarłam się tak, jakby obdzierali mnie ze skóry. Zbyszek chwycił mnie w ramiona i zaniósł do spowrotem do salonu, ale nie tędy droga, bo odeszły mi już wody.
-Boże, co ja mam robić?! Dzwonić do Bartka, może po pogotowie?!
-Zawieź mnie do szpitala, błagam!!!- złapałam go za rękę i choć syczał z bólu, to nie wyrwał mi jej. Musiałam się w końcu na czymś wyżyć. Bartman spełnił moje polecenie i wziął mnie znów w ramiona.
-Torba leży przy drzwiach.- okrył mnie tylko bluzą, która wisiała w przedpokoju i bardzo ostrożnie schodził po schodach. Kiedy tylko znaleźliśmy się w jego samochodzie, ułożył mnie na tylnym siedzieniu, a sam usiadł za kierownicą. Jechał tak szybko, że aż nie chce mi się nawet myśleć ile przepisów złamał w ciągu kilka minut drogi.
-Ałłaaa!!!
-Proszę cię, tylko nie zacznij rodzić teraz, bo stoimy w korku! Wytrzymaj jeszcze chwilę!- czy on w ogóle ma pojęcie o czym on do mnie mówi? Mam skrzyżować nogi, żeby to zatrzymać? W końcu chyba droga zrobiła się przejezdna, bo Zbyszek ruszył i w końcu zatrzymał auto pod szpitalem. Zawołał pomóc i ktoś przyszedł razem z wózkiem i wsadził mnie na niego. Znów doczepiłam się ręki Zbyszka i trzymałam ją do samego wjazdu na porodówkę.
-Chce pan być przy żonie czy poczeka na korytarzu?
-Zbyszek zostań i zadzwoń do Bartka...- powiedziałam ledwo żywa i znów dałam upust emocjom, które przerodziły się w głośny krzyk. Czy ktoś mi racjonalnie wytłumaczy dlaczego dzieci przychodzą na świat w tak niehumanitarny sposób? Nie prościej byłoby znaleźć dziecko w kapuście albo zagadać z bocianem?!


Z pespektywy Bartka...
Kiedy tylko zadzwonił do mnie Zbyszek i powiedział jak wygląda sytuacja, to rzuciłem wszystko i jak najszybciej próbowałem dostać się do Olsztyna. Za towarzysza drogi robiła Julka, która za każdym razem studziła moje emocjo, kiedy noga mocniej naciskała na pedał gazu.
-Bartek uspokój się, bo jak tak dalej pójdzie to osierocisz chłopców.- i tak było prawie przez całą drogę do Olsztyna. Jestem na siebie wściekły, że zostawiłem ją samą i jak gdyby nigdy nic pojechałem do Dobrego Miasta. Nic mnie nie usprawiedliwia. Nawet to, że nic nie zapowiadało dzisiejszego rozwiązania. Z tego wszystkiego nawet zapomniałem o tym, że jest duża szansa na to, iż będę obchodził swoje urodzine razem z trójką synów. No tak wspaniały prezent to mogła mi zafundować tylko Weronika. Podjechaliśmy pod szpital i jak tylko to było możliwe, szybko próbowaliśmy się dostać we wskazane w recepcji miejsce. Musiałem mieć na uwadze stan Julki i to, że nie może ona biegać jak maratończyk. Na całe szczęście oddział położniczy nie był daleko i wystarczyło przebiec jeden korytarz, później skręcić w lewo i już można było dostrzec Zbyszka siedzącego na krześle.
-I co z nią?! Wiesz coś?
-Robią jej cesarskie cięcie i jeszcze nikt się nie pojawił. Spokojnie Bartek, na pewno wszystko jest w porządku.- z Wiki mam nadzieję, że tak, ale nie wiem jak ja to wytrzymam. Wiadomość o cesarskim cięciu nie zwaliła mnie z nóg, bo już dawno ustaliśmy z lekarzem prowadzącym, że ta opcja będzie najlepszym rozwiązaniem. Usiedliśmy zatem trójką pod drzwiami porodówki i czekaliśmy na wieści z centrum dowodzenia. Spokojnie usiedziałem może z 10 minut, później krążyłem od drzwi do drzwi, od ściany do ściany.
-Usiadź już, bo kręci mi się w głowie jak na ciebie patrzę.- im wszystkim jest łatwo mówić, że mam się nie denerwować i uspokić.
-Jak będziesz czekał na swoje dziecko, to też będę ci mówił, że masz się uspokoić. Zobaczymy czy posłuchasz...- Zbyszek oczywiście puścił to mimo uszu, ale mam nadzieję, że kiedyś będę mógł mu to wypomnieć. Boże, ile to jeszcze będzie trwać?!...
...w końcu zabolały mnie już nogi i zgodziłem się usiąść na krześle. Minęło ponad 1,5 godziny, kiedy obok nas pojawiła się pielęgniarka i spojrzała z uśmiechem na Zbyszka.
-Tutaj jest szczęśliwy tata, ja jestem przyjacielem rodziny.
-Gratuluję, ma pan trójkę zdrowych synów. Za chwilę przewieziemy ich na salę i będą państwo mogli zobaczyć panią Weronikę i dzieci. Trwało to tak długo, ale czekaliśmy aż znieczulenie miejscowe ustąpi.- nie docierały do mnie słowa pielęgniarki o jakiś znieczuleniach miejscowych. Dostałem takiego powera, że wyściskałem ją z całych sił, a później dorwałem się do Julki i Zbyszka.
-No i co ty takiego zdziwionego udajesz? Przecież wiedziałeś, że będziesz miał trójkę dzieci.- on na prawdę tak obojętnie do tego podchodzi czy tylko udaje?
-No nie patrz tak na mnie, przecież żartuję. Gratuluję stary, prezent na 20 urodziny kapitalny.- i teraz to on serdecznie mnie wyściskał i trzymał w ramionach do momentu przyjścia pielęgniarki, która zaprosiła nas już do sali. Otworzyłem wskazane drzwi i moim oczom ukazała się zmęczona Weronika, która z miłością wpatrywała się w swoją prawą stronę. To właśnie tam, w trzech szpitalnych łóżeczkach leżały moje dzieci. Poczułem zbierające się w oczach łzy i niewyobrażalne szczęście, które wypełniło całe 205 cm mojego ciała. Julka ze Zbyszkiem stali lekko w tyle z szerokimi uśmiechami.
-Chłopcy, tatuś przyszedł...-w głosie Weroniki słychać było zmęczenie, ale mimo wszystko z jej twarzy nie schodził uśmiech. Moja dzielna księżniczka. Podszedłem bliżej i nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Byli tacy maleńcy, że bałem się podejść jeszcze bliżej, a co dopiero dotchnąć.
-Przedstawiam ci Arkadiusza, Gabriela i Michała. Kolejność zgodna z kolejnością narodzin. A wy nie chcecie zobaczyć swoich chrześniaków?- no właś... jak to wy? O ile Julka była ujęta w naszych planach, o tyle o Zbyszku nie było mowy. Miałem taki pomysł, ale przez wzgląd na ich nienajlepsze początkowe relacje, nie śmiałem nawet mówić o tym głośno.
-Wiki co ty mówisz?- Zibi też był zdziwiony.
-Gdyby nie ty to nie wiem czy byłoby tak różowo. Bartek pewnie też chciałby, żebyś został ojcem chrzestnym Michała.-no pewnie żebym chciał, ale niech jeszcze raz powie, który jest który, bo na chwilę obecną jestem lekko zdezorientowany.
-Jeśli się nie boicie, że będę go demoralizował, to dla mnie będzie to zaszczyt.- Julia, moja cioteczna siostra Patrycja i Kaśka Gołaś oraz Łukasz, Jarski i Zibi= mieszanka spokoju z impulsywnością. Może być ciekawie.
-A tak w ogóle Kurek to jestem na ciebie wściekła, że nawet w najmniejszym celu nie są podobni do mnie. Zobacz tylko...- i tu leży mój problem z ich rozpoznaniem. Jak tak odszukam w pamięci swoje zdjęcia zaraz po narodzinach to rzeczywiście muszę przyznać, że Weronika ma rację. No nic, na początku pozawiązuje im jakieś kokardki, a potem się zobaczy jak będzie się nasza współpraca układać. Jestem taki szczęśliwy.
-Wiesz, że to moje najpiękniejsze urodziny w życiu?
-Domyślam się. A może zadbamy o to, by następne były równie piękne?- ona myśli już o kolejnym dziecku?! No nie powiem, że dzieci to nam się udają przednie, ale może zrobimy sobie przerwę? A co, jeśli znów bym się przyłożył i zmajstrował trójkę?!
-Kochanie, a nie myślisz, że powinniśmy trochę zaczekać z kolejną ciążą?- Weronika parsknęła śmiechem, ale chyba coś ją zabolało, bo po chwili się skrzywiła. No i z czego ten śmiech?
-Myślałam o tym, żebyśmy w przyszłym roku 29 sierpnia wzięli ślub głuptasie...- aaaa. Podoba mi się ten pomysł.
-Świetny pomysł. No to możecie już planować sobie czas pod koniec sierpnia, bo zapraszamy na nasze górskie wesele!


~*~
Achtung! Achtung! :D
  1. Za szybko ten następny rozdział, prawda? Ale tak jak pisałam wcześniej, 16 czerwca spotykamy się z tu z okazji ostatniej części tej historii, a potem jeszcze dwa epilogii i będę mogła z czystym sercem i ze spokojem zamknąć to opowiadanie. Na chwilę obecną sobie jeszcze tego nie wyobrażam, ale mam jeszcze dobre trzy togodnie, by przygotować się do ostatniej publikacji tutaj.
  2. Mi ten rozdział pisało się bardzo fajnie i mam nadzieję, że Wam równie lekko się go czytało. Jeśli nie to, to z całego serca przepraszam.
  3. Rozdział dodałam rano, ponieważ zaraz pewnie pochłonie mnie gorączka przygotowań weselnych i nie będzie czasu :)
  4. Oglądałyście wczoraj mecz otwarcia? Pierwsza połowa kapitalna, w drugiej wszystko siadło, ale na całe szczęście Przemek Tytoń uratował nam ten remis, który może w ostatecznym rozrachunku okazać się zbawiennym. O mały włos wczoraj nie skręciłam kostki, a mój telefon do tej pory odczuwa skutki upadku, kiedy sprawdzałam na Onecie wynik siatkarzy,a tu nasz bramkarz wyjął karnego. Wszystko pięknie, fajnie, ale Rosja galancie klepie piłkę i obawiam się tego meczu z nimi... Na szczęście Orły AA nie zawodzą i to jest moja słodka alternatywa ;D
  5. Pozdrawiam i do napisania :*