niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział XL

29 sierpnia 2009 roku…
Już tylko godziny dzielą mnie do zostania panią Kurek. Spełnia się moje kolejne marzenie. Mogę powiedzieć, że dojrzeliśmy do tego małżeństwa. Nadal nie wiem czy wytrzymam z roztrzepaniem Kurka, ale wiem, że go kocham. Narodziny chłopców mocno scementowały naszą miłość i wiem, że już nic nie może nas rozdzielić i jeteśmy w stanie zrobić wiele dla tej miłości. Sama się sobie dziwię co kierowała mną dwa lata temu, kiedy Bartek mnie zdradził, a ja tak długo nie potrafiłam mu wybaczyć. Wielu mówiło, że zachowałam się wtedy naiwnie i powinnam raz na zawsze się od niego uwolnić, ale ja jestem zdania, że decyzja o powrocie do niego była najlepszą z możliwych. Schowałam dumę do kieszeni po tym jak Zbyszek otworzył mi oczy i wiem, że czasem nie warto myśleć w danym momencie tylko o tym co tu i teraz. Trzeba wyjść kilka kroków w przód, by zobaczyć, że życie bez tej najbliższej osoby nie ma sensu.
-Denerwujesz się?- moja bratowa, Julia Kadziewicz. Matka Madzi i Oskara. Szczęśliwa żona od roku. Choć nigdy nie pochwalałam tego durnego zakładu Łukasza z Bartkiem, to z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że tak na prawdę ta sytuacja otworzyła im oczy i przede wszystkim serce. Na siebie.
-Coś ty...- uśmiechnęłyśmy się. Pewnie was dziwi to, że nie sypiemy śmiesznymi tekstami jak z rękawa? Czas w końcu dorosnąć. Założyłam rękawiczki i byłam gotowa. Całe przygotowania miały miejsce w hotelu tuż nieopodal kościoła na Krzeptówkach, gdzie powiemy sobie sakramentalne "tak", a ślubu udzieli nam Maciek. Tak, ten sam Maciek, który kiedyś mi pomógł i z z którym mamy z Bartkiem kontakt do dziś.
-Wyglądasz nieziemsko!- czy nie przesadza? Wstałam od toaletki i przejrzałam się w ogromnym lustrze. No dobra, ja też się sobie podobam. Suknia nie była jakaś nie wiadomo jak rozłożysta i ekstrawagancka<klik>. Chciałam wystąpić w czymś delikatnym. We włosy Julka wpięła mi różę. Z wiadomych względów zrezygnowałam z welonu.
-Ty też kochana, ty też.- kremowa sukienka<klik> do połowy uda uwydatniała wdzięki Kadziewiczowej. Do tego wysoka szpilka i klękajcie narody. Obróciła mnie wokół własnej osi i ucałowała w policzek. Już czas.
-Bartek padnie przy ołtarzu.- do wspomnianego ołtarza prowadzić miał mnie tata, a błogosławieństwo rodziców ma się odbyć przed rozpoczęciem zabawy weselnej. Jestem pod wrażeniem, że udało nam się to wszystko tutaj zorganizować. Wyszłyśmy z hotelu i dorożką pojechałyśmy do kościoła. Na schodach Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej stał mój tata, który zapewne oczekiwał naszego przyjazdu. Julia otworzyła furteczkę przy dorożce i dzięki jej pomocy w miarę bezpiecznie zeszłam po tych wąziutkich schodach.
-Tato!- musiałam zwrócić jego uwagę, bo wyglądał tak, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Na mój głos na szczęście wyrwał się z letargu i odwrócił. Szedł w moim kierunku i z każdym krokiem widziałam jego wzruszony wyraz twarzy. Ej no, nie ma płaczu bo mi make-up spłynie.
-Córeczko...-przytula mnie do siebie bardzo mocno, a po chwili zagarnia ramieniem także Julkę. Traktował ją jak córkę. Kończymy nasze uściski i udajemy się do kościoła. Bratowa podążała za nami, a ja prowadzona przez tatę, z każdym krokiem zbliżałam się do Bartka, mojego przyszłego męża...
Z perspektywy Bartka...
To wszystko jest tak piękne, że aż nieprawdopodobne. Boję się, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku, a obok mnie nie będzie Weroniki, za ścianą nie będzie trojaczków. Będę sam... Głupoty gadam! Już zawsze będziemy razem.
-Bartek spokojnie.- mam też jego. Przyjaciela na śmierć i życie. Człowieka, który nie raz przywołał mnie do pionu, ale też służył ramieniem, kiedy chciałem się wypłakać. Dziś mija rok od kiedy zobaczyłem czym tak naprawdę jest szczęście. Chłopcy są najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie w życiu i po roku mam możliwość otrzymać najwspanialszą żonę na świecie. W takich wymiarach pojmuje swoje szczęście, żaden mecz i żadna wygrana nie może się z tym równać.

-Jest twoja.- ojciec Weroniki oddaje mi ją. O to właśnie mi chodziło. To jest właśnie moje szczęście, mój niewyobrażalny skarb. Podałem jej bukiet kwiatów z kremowych róż, splotłem dłoń z jej dłonią i stanęliśmy przodem do ołtarza. Miałem za co dziękować temu "Panu" z góry. Za wszystkie lata i mam nadzieję, że za przyszłe szczęśliwe dni.


~*~


Wróciła. Po roku wróciła do Polski, chcąc za wszelką cenę zniszczyć szczęście w rodzinie Kadziewiczów. Była zdeterminowana. Przyjechała wczoraj do Dobrego Miasta, mając nadzieję znaleźć pobratymca w osobie Mariusza. Ten jednak pogodzony z ostateczną utratą Weroniki, nie zamierzał niszczyć jej szczęścia. I tak nieświadomie podsunął jej w ręku coś, co stanowiło bezpośrednie zagrożenie życia Kadziewiczówny. Przez ten rok zdążył zrobić pozwolenie na broń, którą Potocka wyniosła z jego mieszkania. Wsiadła do pierwszego lepszego pociągu i pojechała do Zakopanego. Tam nie mówiło się o niczym innym jak tylko o ślubie nadziei polskiej siatkówki z siostrą innego znanego polskiego siatkarza. Miała szansę być częścią tej rodziny. Być może i tak rozstałaby się z Łukaszem, ale mogła zachować z nim przyjacielskie stosunki i utrzymać z nimi normalne kontakty. Tak się jednak nie stało. Ubzdurała sobie, że są winni wszystkim jej nieszczęściom i nikt nie potrafił zmienić jej chorego myślenia. Dotarła do kościoła i stanęła w jego drzwiach z kapturem na głowie. Przed kościołem były tłumy, więc mocno się nie wyróżniała. Spojrzała do torby, upewniając się czy wszystko jest na swoim miejscu. Było. Broń leżała na dnie torby. Nawet nie wiedziała co to za broń. Miała tylko nadzieję, że kula zaniesie Weronice śmierć...


~*~


-A teraz podajcie sobie prawe dłonie...-moja wątła dłoń została zamknięta w szczelnym uścisku Bartka i już tylko sekundy dzieliły nas od złożenia najważniejszej przysięgi w życiu. Ułożyliśmy ją sami przy lekkiej współpracy z Maćkiem, który stwierdził, że jest tym, czym można wyznać sobie miłość w kościele. Miałam zaczynać. Spojrzałam w błękit jego oczu i byłam pewna, że stoję tu z właściwym mężczyzną...-Daję Ci serce z miłości,
Tylko Ciebie miłuję.
Nie cofnę nigdy tego,
Co Ci dzisiaj ślubuję.
I moje serce z wzajemnością bije,
oddało ci się i tylko tobą żyje...
-po tych słowach miałam mu coś jeszcze do powiedzenia.
-Obiecuje Ci miłość kobiety która oddałaby życie za ukochanego mężczyznę, będę Cię kochała do ostatniego tchu... Przysięgam biorąc na świadka Boga i wszystkich tu obecnych że uczynię Cię najszczęśliwszym z ludzi na zawsze...-Bartek nie chciał pozostać mi dłużnym.
-Ślubuje zostać przy Tobie nawet gdy nie będę miał sił wypowiedzieć Twojego imienia, kiedy będzie zabierać Cię choroba i gdy będziesz całkiem zdrowa. Kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za Ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każą łzę, która nie będzie łzą szczęścia-zrobię to bez wahania. Ślubuje, że nie będę dla Ciebie tylko mężem, ale także przyjacielem u którego zawsze znajdziesz zrozumienie, który będzie patrzeć na świat z dystansem i ten która podzieli z Tobą Twoje pasje. Ofiarowuję Ci całe swoje serce i głowę pełną myśli o Tobie oraz całą siebie ze swoimi wadami i zaletami, po prostu całą swoją bezwarunkową miłość.- nie jestem w stanie wypowiedzieć ani jedno słowa, a czeka nas przecież jeszcze mowa przy obrączkach. Tam też mamy własne teksty...


Z perspektywy Bartka...
Patrzyła mi w oczy, kiedy na palec wsuwała obrączkę<klik>. Jeszcze ja wykonam ten manewr i ogłoszą uroczyście, że jesteśmy mężem i żoną. Papiery podpisaliśmy już wcześniej, ale nie myśleliśmy tak naprawdę o tym, że w świetle prawa i względem Boga jesteśmu już małżeństwem. Weronika do końcu wsunęła złoty krążek, kiedy po kościele rozległ się strzał, a Wiki zaczęła powoli się osuwać. Zdążyłem ją złapać i wtedy poczułem na dłoniach coś lepkiego. Krew!
-Weronika! Weronika!- zacząłem krzyczeć. Usiadłem, a na kolanach miałem jej głowę. Krew znaczyła swoje ślady, a jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, dłonie momentalnie lodowaciały. Na moich oczach uchodzi życie z kobiety, która jest mi najbliższa. Przecież ślubowałem, że oddam swoje życie za jej życie!
-Kochanie ja ci nie pozwalam odejść! Przecież miałem oddać swoje życie za twoje! Jeśli tylko będzie można, to postaram się to załatwić. Będziesz żyć, bo ty musisz żyć.- nachyliłem się i złożyłem na ustach pocałunek. Nie reagowała.
-Proszę odejść!
-Nie odejdę!
-Bartek oni chcą pomóc, nie przeszkadzaj.- Łukasz położył dłoń na moim ramieniu. Wstałem i patrzyłem na bezwładną Weronikę, która wydawała się nie mieć ani krzty życia w sobie. Wyłem, zanosząc się płaczem.
-Łukasz, dlaczego?!- w jego załzawionych oczach nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Kościół pustoszał, a ja prowadzony przez Łukasza wychodziłem za noszami, na których spoczywało ciało Weroniki. Jej serce biło. Chciałem iść obok niej, trzymać za rękę, ale nie pozwolono mi.
-Pan może pojechać z nami.- odezwał się jeden z ratowników karetki, więc usiadłem obok Weroniki. Złapałem jej rękę i przyłożyłem do twarzy.
-Kochanie musisz być silna. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nikt sobie nie wyobraża.- położyłem głowę obok jej ciała. Zamknąłem oczy, kiedy w uszach usłyszałem przeraźliwy pisk stojącej obok aparatury.
-Reanimujemy!!! Zatrzymała się!- kolejna fala łez wypłynęła z moich oczu. Przysunąłem się wkierunku drzwi karetki i cicho szlochając, zacząłem się modlić.
-Ojcze nasz, który jesteś w niebie...- w ręku ściskałem obrączkę, której nie zdążyłem wsunąć na twój palec. Pisk nie znikał we wnętrzu karetki, a ja żarliwie powtarzałem zdanie po zdaniu. Wiara w Boga pozwalała zachować w sercu cień nadziei...


~*~


Łukasz prowadził samochód w którym swoje miejsce znalazła mama Krystyna oraz państwo Kurek. Pan Kadziewicz zabrał Julkę i dzieciaki i zawiózł ich do hotelu, sam później miał pojechać do szpitala. Pani Kadziewicz wtulona w ramię mamy Bartka głośno płakała, nie mogąc się uspokoić.
-Mamo, ona wyjdzie z tego! Słyszysz?!- podniósł głoś, by matka choć na chwilę się uspokoiła. Nie pomogło, więc Łukasz spasował. Sam z trudem powstrzymywał napływające łzy. Nie wierzył, że w jednej chwili mogli ją stracić. Przecież zawsze była ich słońcem, motorem napędowym. Każde z nich miało w niej wsparcie i bez względu na wszystko mogło szukać u niej pomocy.
"-Ona żyje i żyć będzie. Nie wolno ci myśleć o niej w czasie przeszłym!"- w taki sposób pocieszał sam siebie w myślach. Wysiedli w z samochodu i pobiegli do zakopiańskiego szpitala, gdzie przed chwilą pojawiła się karetka z walczącą o życie Weroniką. Obok noszy szedł Bartek, trzymając ją za rękę. Wszyscy zniknęli za drzwiami głównymi...
-Przed chwilą przywieziono tu moją siostrę, Weronikę Ku..Kadziewicz.- miał się przyzwyczaić, że już nie Kadziewicz a Kurek.
-Przewieziono ją na blok operacyjny. Drugie piętro, a potem cały czas prosto.- skinął pielęgniarce głową, a pozostali członkowie rodziny już ruszyli we wskazanym kierunku. Pod blokiem operacyjnym siedział Bartek. Oparty plecami o ścianę, chował twarz w dłoniach. Z dalszej odległości było widać, że jego ramiona unoszą się od płaczu.
-Co z moją córeczką?- mama Krystyna pojawiła się przy Bartku, a ten z tępym wzrokiem uniósł twarz.
-Nie wiem, nie wiem mamo.- przylgnął do niej, a po chwili dołączyła do nich pani Basia. Wyli na korytarzu jak opętani, ale nikt nawet nie śmiał ich uciszać.
-Przepraszam państwa, ale...- pojawił się lekarz i wszyscy jak na komendę podnieśli na niego wzrok.
-Pani Weronika przed chwilą poraz kolejny się zatrzymała. Udało się przywrócić krążenie, ale nie ukrywam, że stan jest beznadziejny. Kula przeszła przez główną tętnicę. Udało się ją wyjąć, ale pobliskie naczynia są porozrywane i nie udaje się zatrzymać krwotoku wewnętrznego. Pani Weronika powoli odchodzi, dlatego...- pani Kadziewicz osunęła się po ścianie i wtulona w teściową, płakała przeraźliwie.
-Co pan mówi?! Ona jest silna! Ona musi do nas wrócić! Chłopcy pewnie już za nią tęsknią! No niech pan do niej pójdzie i coś zrobi!- Bartek złapał lekarza za kitel i spojrzał na niego z szałem i jednocześnie bezradnością w oczach.
-Niech pan wejdzie i sam jej to powie. Operacja pewnie już dobiega końca...- Bartek bezwładnie stawiał krok za krokiem...


Z perspektywy Bartka...
Podali mi krzesło i pozwolili usiąść przy niej. Była blada, prawie biała. Miała zamknięte oczy i spokojną twarz, wyglądała jakby spała. Dla mnie Wiki spała kamiennym snem, dlatego mówiłem do niej szeptem, by jej nie zbudzić.
-Trochę nas nastraszyłaś kochanie, ale nic się nie martw. Nikt nie będzie o tym pamiętał jak do nas wrócisz. Zapomniałem, że ja mam tu jeszcze coś do zrobienia.- chwyciłem jej prawą dłoń i wsunąłem obrączkę, którą uprzednio pocałowałem. Przyłożyłem jej dłoń do swojej twarzy i w tym momencie stało się coś, o czym chciałem myśleć w kategoriach złego snu. Serce Weroniki przestało bić. Odciągnięto mnie od niej i kazano wyjść na korytarz. Nie posłuchałem i stanąłem przy drzwiach. Widziałem z jakim zawzięciem lekarz reanimujący Weronikę wykonywał uciski klatki piersiowej. Widziałem jak odchodzi, a nie mogłem nic zrobić. Bezsilność ogarnęła moje ciało, moje serce.
-Marek, ona nie żyje. To nie ma sensu.- sensu to nie ma teraz moje życie. Lekarze odstąpili od niej, a jedna z pielęgniarek chciała nakryć jej ciało prześcieradłem. Lekarz o imieniu Marek powstrzymał ją i pozwolił mi na ostatnie pożegnanie. Podszedłem do stołu operacyjnego i spojrzałem na jej twarz. Nachyliłem się i żłożyłem na jej lodowatych ustach pocałunek. Łzy przestały ciec ciurkiem z moich oczu, bo teraz nie czułem już nic.
-Tak się nie robi kochanie. Mieliśmy być razem na zawsze, a ty mnie zostawiłaś...- zostawiła mnie na zawsze.


KONIEC
Nawet nie wiecie z jakim bólem kończę to opowiadanie, ale wszystko co dobre kiedyś się musi skończyć. Przywiązałam się do tych wariatów i nie wiem jak to będzie, kiedy nie będe pisała już tego opowiadania. Bohaterowi Ci wyrośli z mojego serca i każdy z nich jest od początku do końca bohateremi z moich wyobrażeń. Na pożegnanie takie z prawdziwego zdarzenia przyjdzie czas. Mam tylko prośbę małą. Proszę, by osoby, które nie zostawiały tu śladu, a czytały to opowiadanie, niech dadzą o sobie znać. Będzie mi bardzo miło. Teraz idę płakać, bo nie myślcie, że takie zakończenia pisze się ot tak, z uśmichem na ustach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz