niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział XXXII

Mój brat szaleje z miłości, a mi udzielała się jego euforia i próbuje nadrobić stracony czas z Bartkiem. Tylko właśnie teraz nie mamy dla siebie zbyt dużo czasu, ponieważ AZS Olsztyn mierzy się w finale ze Skrą Bełchatów. Obcowanie z finalistą ligi nie jest łatwym zadaniem, a z Bartkiem jest piekielnie ciężko. Przyszedł do mnie i zamiast zastanawiać się nad prezentem dla Julki to siedzi i zastanawia się jak wytrzymać na przyjęciu zagrywkę Wlazłego.
-Bartek czy ty mnie słuchasz w ogóle? Łukasz zaprosił nas na urodziny Julki po waszych meczacj i trzeba znaleźć naszej blondynie jakiś prezent.- no jakbym do ściany mówiła. Ja mu to o prezencie, a on o rodzajach ataku jaki ma do zaoferowania drużynie. Trzeba sprowadzić pana Kurka na ziemię.
-Bartek!!! Zaczęło się!!!- złapałam się za brzuch, udając niesamowity ból. Wiedziałam, że zadziała. Bartuś zerwał się na równe nogi.
-Ale to już?! Odeszły ci wody?!- rozglądał się po podłodze. Szukał chyba jakiejś kałuży wody, a ja wybuchnęłam śmiechem. To co chciałam osiągnąć, osiągnęłam.
-Żartowałam kochanie. W ogóle mnie nie słuchałeś i musiałam cię jakoś sprowadzić na ziemię.- pocałowałam czubek jego nosa, ale Kurek chyba nie był zachwycony z tego żartu.
-Nie rób tego nigdy więcej. No chyba, że chcesz aby nasze dzieci nie miały ojca, bo zejdę na zawał.- dobrze, dobrze. Nie zamierzam tak żartować nagminnie, bo kiedyś zacznę rodzić i nikt mi nie uwierzy, że to już. No, ale my nie o porodzie mielismy rozmawiać.
-Na chwilę zapomnij o finale, rusz mózgownicą i rzuć jakiś pomysł na prezent dla Julki.- Bartek wykonał posłusznie moją prośbę. Zmarszczył czoło, intensywnie myśląc, a ja tym czasem poczułam coś dziwnego. Dotknęłam deliktanie brzucha i poczułam delikatne uderzenie. Dołożyłam drugą dłoń i sytuacja znów się powtórzyła. Jakby tego nie nazwał, poczułam właśnie pierwsze ruchy moich malców. Chwyciłam dłoń Bartka i przyłożyłam ją do swojego brzucha. Nie musiałam mu nic mówić, bo od razu zrozumiał co się dzieje. Rozpiął kilka guzików mojej koszuli odkrył mój brzuchol. Momenty, kiedy Bartek z taką czułością się z nim obchodził sprawiały, że za każdym razem w moich oczach pojawiały się łzy.
-Kochanie boli się coś? Czemu płaczesz?- co jak co, ale moje łzy to on rozumie opatrznie. Czy to tak trudno się domyślić, że w takiej sytuacji kobieta płacze ze szczęścia?
-Nic mnie nie boli Bartek. Po prostu cieszę się, że was mam.- pogłaskałam go po buzi, no co on promiennie się uśmiechnął i znów przyłożył ucho do brzucha. Takie sceny widziałam tylko w filmach i zawsze bardzo mi się one podobały. Teraz mam je na codzień i podobają mi się jeszcze bardziej.
~*~
Czas ma to do siebie, że nie lubi czekać. Tak można tłumaczyć fakt, że dopiero co zaczynał się ligowy sezon, a już dziś siatkarze dwóch drużyn stają o walkę o najwyższy cel jakim jest mistrzowski tytuł. Stan rywalizacji na chwilę obecną to dwa wygrane mecze po stronie drużyny z Bełchatowa i jedno zwycięztwo po stronie zawodników z Olsztyna. Dla obydwu drużyn był to ważny mecz, ale to jednak AZS stał pod ścianą i aby doprowadzi do piątego meczu, dzisiejsze spotkanie muszę rozstrzygnąć na swoją korzyść. Sytuacja nie jest łatwa, ale nikt w ekipie Ireneusza Mazura nie spuszczał głowy. Każdy każdemu miał coś do udowodnienia i nie ma lepszego momentu, aby wyzwolić w sobie pokłady sportowej złości i energii. Łukasz spojrzał na trybuny i szeroko uśmiechnął się na widok, który miał przed oczami. Miał przed oczami widok na trzy kobiety swojego życia. Madzię, Julkę i Weronikę kochał ponad życie, choć każdą na swój sposób. Madzia była jego największym szczęściem, cząstką jego samego. Już widział w ciele małej dziewczynki cechy, które odziedziczyła właśnie po nim. Choć była bardzo podobno do Kamili miał nadzieję, że nie odziedziczyła po matce niz poza urodą. Weronika... Weronika była jego jedyną siostrą i kochał ją tak jak brat powinien kochać swoją małą siostrzyczkę. I mimo, że Wiki jest już dorosła, zostanie matką, on nadal rozkłada nad nią swoistego rodzaju parasol ochronny. Sytuację ma trudną, bo z jednej strony jest ukochana siostra a z drugiej najlepszy przyjaciel. Udaje się mu jednak to wszystko godzić, ponieważ na samym początku ustalił pewne "zasady". Bartek wie, że jeżeli skrzywdzi Wiki będzie miał z nim doczynienia nie jak z przyjacielem, a jak z bratem. Weronika zaś jest świadoma, że brat nie stanie po jej strony od tak, tylko najpierw pozna obie wersje wydarzeń i sam zdecyduje po czyjej stronie stanie. No i wreszcie ona, ta wyśniona i wymarzona. Ta, na którą czekał całe życie i choć dałby sobie kiedyś rękę uciąć, że nie ma szans na jakikolwiek związek z ich strony, dziś nie żałuje. Szczeniacki zakład pchnął go w ramiona Julki i od dnia, kiedy zrozumiał, że nie zależy mu na wygranej a na blondynce, stara się ją w tych ramionach utrzymać. Oboje są ludźmi z temperamtem, mają swoje zdanie, ale najważniejsze jest w nich to, że w imię miłości potrafią dojść do kompromisu. Łukasz widzi, że ma w Drzewieckiej najwierniejszego kibica, ale też najostrzejszego krytyka. Nikt tak dosadnie jak Julia nie wytknie mu popełnionych błędów, niepotrzebnie podjętego ryzyka na zagrywce. Julka robi to prosto z mostu, niepatyczkując się. Oboje nie ukrywają przed sobą swojego sfrustrowania czy euforii. Dzielą się swoimi osiągnięciami i nie wstydzą okazywać słabości. Poruszją najróżniejsze tematy: od tych bradziej błahych, po te mocno osobiste i intymne. Dlaczego takie myśli pojawiają mu się w głowie na chwilę przed rozpocząciem ważnego meczu? Bo po tych wszystkich emocjach związanych z walką o złoty medal wraca do tych kobiet i nie ważne czy z taczą czy na tarczy, ma do kogo wrócić i ma w kim upatrywać wsparcia, a to w życiu liczy się najbardziej.
-Jesteście świetnie przygotowani i pamiętajcie, grajcie sercem jeśli głowa was zawiedzie!- krzyknął Mazuz i Łukasz wyłączył już myślenie o swoim prywatnym życiu. Na te dwie, może trzy godziny zawładnęła nim siatkówka i walka o rezultat, który przedłuży ich szanse w walce o upgraniony tytuł...
...Mecz ciągnął się już trzecią godzinę, trwał piąty set, a na tablicy widniał wynik 13 do 12 dla AZS-u. Od upragnionego raju dzieliło ich tyle i aż tyle punktów. Zagrywka była po stronie Olsztynian. W polu serwisowym pojawił się Zbyszek Bartman. W każdym z nich widać było trudy tego spotkania, ogrom włożonego serca, ale oni chcieli zostawić tu jeszcze więcej. Kadziu spojrzał w kierunku młodego przyjmującego. Wiedział, że zaryzukuje, bo siatkarzowi w takich chwilach nie drżała ręką i nie pomylił się. Mocno uderzona piłka została z trudem przyjętna przez Bełchatowian, jeszcze trudniej dograna do siatki, ale drużyna z Bełchatowa zdobyła punkt. Znów niezastąpiony okazał się być Mariusz, który w takich sytuacjach zawodzi bardzo rzadko. Znów był remis przy zagrywce właśnie Mariusza. Obawiano się o przyjęcie Bartka, a ten z dość dużą precyzją dograł do siatki. Piłka mimo wszystko nie była dobra i wszyscy spodziewali się przerzutu przez całą szerokość siatki do Grzegorza Szymańskiego, jednak Pierre wybrał inne rozegranie z całą odpowiedzialności i pewnością, że jego drużyna zdobędzie punkt, posłał piłkę do Łukasza. Kadziewicz uderzył piłkę z całej siły i kiedy już opadał po ataku źle postawił nogę. Poczuł silny ból w lewej kostce i opadł na boisku. AZS miał piłkę meczową, ale nie miał swojego najlepszego środkowego, który zwijał się z bólu na płycie boiska.
-Kurwa mać!- złapał się za kostkę i soczyście zaklął pod nosem, kiedy Bartek i Zbyszek transportowali go do kwadratu rezerwoych, gdzie od razu zajęli się nim specjaliści.
-Nie ma na co czekać, zabieramy cię do szpitala!-zarządził jeden z lekarzy, podczas gdy drugi mroził środkowemu nogę, by choć na moment uśmierzyć ból. Chyba pomogło bo Łukasz już po chwili nie był zbyt mocno zainteresowany nogą, tylko z ogromnym zdenerwowaniem patrzył na poczynania swoich kolegów. Znów była piłka meczowa, a na zagrywkę wędrował Bartek. Zacisnął mocno kciuki, niezauważając nawet obecności Julki, która także wstrzymała oddech, kiedy przyjmujący podrzucił sobie piłkę do góry. Podrzucił ją sobie idealnie, a uderzył jeszcze lepiej. Piłka spadła tuż przez końcową linią i żaden z przyjmujących Skry nie miał szans, by utrzymać ją w grze. Mecz zakończył się upragnionym zwycięztwem, przeniesiem rywalizacji na ostatni mecz do Bełchatowa i podróżą Łukasza do szpitala.
-Teraz mi zróbcie coś z tą nogą, bo napierdala jak jasna cholera!-ścisnął mocniej dłoń Julki, która nie odstąpiła go na krok i dosłownie siłą wsiadła do karetki, kiedy sanitariusz stwierdził, że nie może z nimi jechać. Ktoś zna sposób na kobietę, które drży o zdrowie ukochanego? Jeśli tak to na pewno nie byłby to owy sanitariusz, który w ostatecznym rozrachunku wpuścił Drzewiecką do środką.
-Muszę ci powiedzieć, że Pierre to szalony człowiek. W życiu bym się nie spodziewał tej wystawy, ale piłka wystawiona była mistrzowsko. Tylko lądowanie bez telemarku się zdażyło.- Łukasz widział strach w oczach Julki i choć ból nie ustępował, on zaciskał zęby i silił się nawet na żarty.
-Bardzo cię boli?- wiedzieli, że przy sanitariuszu i lekarzu na większe czułości nie ma szans, ale nie były im one potrzebne. Najważniejsza była obecność i wsparcie, o którym Łukasz myślał przed rozpoczęciem meczu. Nie przypuszczał, że tak szybko przyjdzie się mu o nim przekonać...
~*~
I kto mówił, że sport to zdrowie? No dobra, sama to kiedyś deklamowałam, ale jak patrzę teraz na nogę mojego brata to już nie jestem o tym taka pewna. Od tej feralnej kontuzji minęły dwa dni, AZS pojechał już do Bełchatowa, a ja pocieszałam mojego sfrustrowanego brata, któremu zabroniono tam jechać.
-Ty tam chciałeś z kulą po boisku biegać?!- już zaczynało mi brakować sił, kiedy z ust brata padła kolejna wiązanka przekleństw pod adresem lekarzy i fizjoterapeutów. Zamiast się cieszyć, że noga nie jest złamana, a naderwane są tylko mięśnie, to on tu przeżywa, jakby tą nogę mieli mu amputować, a jego absencja w tym meczu miałaby doprowadzić do zagłady świata.
-Co ty tam wiesz! To chyba normalne, że chciałbym tam z nimi być i im pomóc. Jeśli nie na sportowo, to przynajmniej mentalnie!- patrzcie jaki się psychol znalazł. Już sobie wyobrażam jakby ta pomóc wyglądała. Denerwowałby się po każdej nieudanej akcji i wyżywał na Bogu ducha winnych rezerwowych.
-Nawet medalu nie będę mógł odebrać...- a więc to o to chodzi?
-Przecież ci przywiozą nie denerwuj się. Zrozum, że lekarze wiedzą co robić i skoro zadecydowali, że nie powinieneś się forsować, tylko odpoczywać w domu to widocznie tak musi być. Pamiętaj, że ten rok nie kończy się tylko na sezonie ligowyn. Wy macie do zagrania turniej o Igrzyska i samą imprezę docelową, bo sobie Pekinu bez was nie wyobrażam.- zostawiłam sobie argument z Pekinem na sam koniec i jak widać poskutkowało, bo Łukasz się trochę uspokoił i już nie marudził jak rozkapryszona panienka.
-No braciszku będę się zbierać. Muszę jeszcze odebrać prezent dla Julki i kupić sobie kilka nowych ciuchów, bo już w nic się nie mieszczę...
-No nic dziwnego skoro puchniesz w oczach.-skwitował mnie Łukasz, a ja spojrzałam na niego z mordem w oczach.
-Przynajmniej mógłbyś udawać, że tego nie zauważyłeś.- przewróciłam teatralnie oczami i podniosłam się z kanapy.
-Ale chrzestnym będę co?
-Jak sobie narysujesz!- pokazałam mu język za co oberwałam poduszką w łeb. Z boku musiało to komicznie wyglądać: wojna między unieruchomionym bratem, a ciężarną siostrą.
-Do zobaczenia!- pomachałam mu i przesłałam buziaka w powietrzu. Nie to, że jakaś wyrodna ze mnie siostra i nie chce wspierać kontuzjowanego brata, ale muszę iść do tego jubilera. Pokonałam kilka schodów, a zziałam się tak, jakby conajmniej weszła na wieżę w Licheniu. Mam tylko nadzieję, że uda mi się wrócić do mojej sprawności jak najszybciej po porodzie. Na dworze było już znacznie cieplej i człowiek mógł cieszyć się pierwszymi mocniejszymi promieniami słońca. Zadarłam głowę do góry i wystawiłam twarz do słońca i przed swoją nieuwagę wpadłam na kogoś. Oczywiście teraz w starciu ze mną nikt nie ma większysz szans i tak było i tym razem.
-Przepraszam.- wyprostowałam się kiedy usłyszałam ten głos. Nie musiałam patrzeć w twarz, by wiedzieć do kogo należy.
-To moja wina. Nic ci się nie stało?- pewnie nic mu się nie stało, bo zawsze był świetnie zbudowny. Matko, o czym ja mysłę.
-No coś ty. To ja powinienem zapytać czy tobie się nic nie stało...
-Jak widzisz wszystko jest w porządku. Muszę już iść.- chciałam odejść, ale Mariusz złapał mnie za rękę. Tak delikatnie, tak jak kiedyś. Tyle, że ja nie czułam już tego co kiedyś, a jego dotyk odebrałam obojętnie.
-Właściwie skoro na siebie wpadliśmy to może to jakiś znak dla mnie bym naprawił i przeprosił za swoje błędy?- no ja nie mam pojęcia jak on interpretuje ten incydent. Spojrzałam na zegarek. Salon jubilerski zostanie zamknięty za jakieś 40 minut. Niby mam jeszcze sporo czasu, ale przecież zanim ja tam dojdę to nie będzie takie proste i przyjemne jakby mogło się wydawać.
-To może pogadamy w drodze do tejo salonu jubilerskiego co? Bo muszę dziś coś tam odebrać, a za 40 minut zamykają.- zdaję sobie sprawę, że rozmowa w drodze nie jest komfortowa, ale co zrobić...Takie czasy, że wszystko załatwie się w biegu.
-Mam inne rozwiązanie. Pójdziemy do parku, porozmawiamy, a ja szybko później pobiegnę i odbiorę co masz do odebrania. Może tak być?- widzę, że strasznie zależy mu na tej rozmowie, a ja jestem taka, że nie potrafię odmówić potrzebującym, dlatego kiwam twierdząco głową i idziemy do parku. Zajeliśmy pierwszą ławkę z brzegu. Miałam wrażenie, że Mariusz chciał iść dalej, tam gdzie uciekaliśmy razem na wagary, ale ja nie chciałam wracać do wspomnieć, choć były one naprawdę miłe.
-Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie i choć może stwierdzisz, że chcę się usprawiedliwić, ale ja do końca nie panowałem nad sobą...- i tu rozpoczęła się historia Mariusza walczącego ze swoim narkotykowym uzależnieniem. Na samym początku myślałam, że sprzedaje mi jakiś głodny kawałek, by wzbudzić we mnie poczucie winy, że zostawiłam go dla Kurka podczas gdy on potrzebował mojej pomocy. Z każdym słowem jednak zmieniałam zdanie na temat tej opowieści i naprawdę było mi szkoda Olkowicza. Przytaczał różne sceny z naszego związku w których zachowywał się dziwnie i nie mogłam zaprzeczyć, że miały one miejsce w naszym życiu. Swój związek z Mariuszem mimo tych ostatnich tygodni wspominam naprawdę dobrze i choć był on dla mnie raczej zastępstwem za Bartka, to wierzyłam i byłam wręcz przekonana, że uda mi się stworzyć coś więcej niż tylko związek. Oświadczył mi się, przyjęłam oświadczyny i być może byłam o krok od małżeństwa. Doskonale pamiętam jak naciskała na mnie mama i sam Mariusz. Tylko, że w tym wszystkim pojawił się Kurek, pocałował mnie, a ja wtedy wiedziałam dla kogo lata stado motyli w moim brzuchu. Prawda wyszła na jaw, dostałam w twarz od Mariusza, niewiedząc, że kieruje nim brak narkotyku w organizmie...
-Teraz wiem, że straciłem cię już na zawsze i nasz związek nie miałby racji bytu. Kochasz Bartka i to z nim będziesz szczęśliwa. Może mi nie uwierzysz, ale naprawdę życzę wam szczęścia. Powiedz Bartkowi, że o tej bójce między nami już zapomniałem i jeśli kiedyś byłaby szansa, to chciałbym ułożyć sobie z wami koleżeńskie relacje.- dotknęłam jego dłoni.
-Nie mam podstaw ci nie wierzyć. Żałuję tylko, że nie powiedziałeś mi o tym jak byliśmy razem. Pomogłabym ci z tego wyjść...
-Z perspektywy czasu wiem, że dobrze się stało tak jak się stało. Byłabyś ze mną z litości, a tego bym nie przeżył. Mam nadzieję, że obok tych złych wspomnieć, będą pojawiać się i te dobre.- no jasne, że tak.
-Nie wiem co masz na myśli mówiąc o tych złych wspomnieniach, ja nic takiego sobie nie przypominam co miałoby wzbudzić we mnie złe emocje.- może trochę dziecinne podejście, ale czasem trzeba do pewnych spraw podejść z dziecinną ufnością, że tak łatwo można coś zacząć od początku.
-Jesteś wspaniała i choćbym miał stać tylko z boku nie pozwolę by ktoś zrobił tobie i twoim najbliższym krzywdę.- juz chyba za bardzo uderzyła mu ta sentymentalna aura do głowy. Objął mnie ramieniem, a ja na jego zegarku odczytałam aktualny czas. Ma 10 minut na to, by odebrać bransoletkę od jubilera.
-Koniec tych czułości. Masz 10 minut na to co mi obiecałeś. Na moje nazwisko do odebrania jest bransoletka. Zresztą oni tam będą wiedzieli o co chodzi. Let`s go!- wystrzelił jak strzała i biegiem chciał dostać się pod wskazany adres. Widziałam jak przebiegł na czerwonym świetle i słyszałam wygrażającego mu kierowcę jednego z przejeżdzających aut. Jeszcze tego mi potrzeba, żeby przeze mnie stracił życie. W sumie to jak odebrałabym ten prezebt jutro, to też nic by się nie stało. No, ale taka już jestem, że wszystko muszę mieć dopięte na ostatni guzik. Po rozmowie z Mariuszem jakoś tak lżej mi na sercucho i nawet bym nie pomyślała, że tego do szczęścia mi potrzeba. Teraz mogę powiedzieć, że rozliczyłam się z przyszłości i mogę śmiało patrzeć, mam nadzieję, że w świetlaną przyszłość...

~*~
Achtung! Achtung! :D
Onet znów leci w kulki...Znów napisałam długaśne ogłoszenia, moja wina, że ich nie skopiowałam, ale kto wiedział co się wydarzy... Mogą być błędy, przepraszam.
Pozdrawiam i życzę udanej majówki ;***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz