niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział XXXIX


Dzień ślubu Julki i Łukasza


Z perspektywy Julki...
Nie mogłam spać dzisiej nocy. Weronika mówiła, żebym się zmuszała jak tylko mogę, bo potem będe miała podpuchnięte oczy, ale nic nie mogłam na to poradzić, że sen nie chciał przyjść. Łukasz miał podobnie, bo rozmawialiśmy chyba do 2, a potem jeszcze wymieniliśmy się kilkoma smsami. Dla zachowania tradycji dzisiejszą noc spędziłam w swoim mieszkaniu, a zaraz po ślubie miałam się tak na dobre przeprowadzić do mieszkania Łukasza. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy będe składać mu przysięgę o tym jak bardzo pragnę stworzyć z nim rodzinę. Niestety nie udało się przyśpieszyć sprawy o przyznanie mi praw rodzicieskich dla Madzi, ale to tak naprawdę nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Madzia jest moją córeczką i żaden świstek nie sprawi, że będę kochać ją jeszcze bardziej. Wstałam z łóżka przed godziną 10 i od razu wpadłam w wir przygotowań. Jeszcze przed samym ślubem mieliśmy mieć zdjęcia, a potem przysięga w USC i weselicho. Z kuchni dochodził mnie głos mamy i Weroniki co oznaczało, że już nie mogą się na mnie doczekać. Wyszłam z pokoju i od razu posypały się uwagi, że spałam za długo. Nie chciałam ich wyprowadzać z błędu i mówić, że zmrużyłam oko może gdzieś koło 4. Dopiero wtedy byłby krzyk.
-To jak człowiek bierze ślub to nie może już się nawet wyspać? Podejrzewam, że Łukasz jeszcze spacznie śpi i jemu nikt nie suszy głowy.- jak się okazało w delegacji u mojego przyszłego męża był już Bartek i jego tata. Nie miałam zatem innego wyjścia jak siadać przed lustrem i oddawać się wszelkim czynnościom upiękrzającym mój wygląd zewnętrzny. Zapewne pamiętacie, że kiedyś nie lubiłam tych wszystkich zbędnych ceregieli. Od kiedy jestem z Łukaszem na każdym kroku chce mu się podobać i dopiero teraz nauczyłam się tak naprawdę obsługiwać tymi wszystkimi podkładami, cieniami i innymi tego typu pierdołami. Na całe szczęście Wiki miała smykałkę do czesania i malowania, więc nie musiałam korzystać z pomocy fryzjerki czy kosmetyczki. Przyjaciółka spięła mi włosy w subtelny kok, pozostawiając kilka kosmyków włosów, które w postaci loków spływały na moje ramiona. Powpinała ozdoby i z radością mogłam stwierdzić, że o to właśnie mi chodziło. Makijaż nie był wyzywający, ale podobno podkreślał to co we mnie najpiękniejsze. Założyłam swoją sukienkę<klik>, włożyłam buty i byłam gotowa.
-A teraz coś pożyczonego.- czytałam gdzieś o tych wszystkich przesądach, ale widzę, że nie tylko ja przygotowałam się z tej materii. Weronika zapięła na mojej szyi srebrny wisiorek w kształcie serduszka, który dostała kiedyś od Bartka. Tego chyba brakowało w moim całym ubiorze, drobnej, ale eleganckiej błyskotki<klik>.
-Wiki, ja w to nie mogę uwierzyć.- od czasu zaręczyn do ostatnich dni żyłam jakąś euforią. Nie zdawałam sobie sprawy, że ten dzień przyjdzie tak szybko, a ja stanę twarzą w twarz z ukochaną osobą i będę przyrzekać, że zawsze będziemy razem.
-To uwierz kochana, bo Łukasz jest już gotowy. Zobacz przez okno czym będziecie jechać do ślubu.- Weronika odsłoniła lekko firankę, a moim oczom ukazał się motocykl<klik>. Ja mam tym jechać do ślubu?! On chyba zwariował. Złapałam swoje bolerko i pędem ruszyłam po schodach przed nasz blok. Obok Łukasza zabrała się sporo grupka osób, głównie kibiców.
-Ty chyba na głowę upadłeś, że ja wsiądę na to będąc w ciąży!
-Kochanie, to tylko kilkaset metrów drogi stąd. Rozmawiałem z lekarzem i on nie widział żadnych przeciwskazań jeśli tylko zachowam bezpieczeństwo. Zobacz ile ta maszyna ma na liczniku.- a co mnie to w ogóle obchodzi? Nie wsiądę na to i koniec.
-Miałeś być odpowiedzialny, a jak się zachowujesz?!
-Julka, to jest nasz dzień, ten najwspanialszy w życiu. Podczas ślubu z Kamilą nie czułem nawet połowy tego szczęścia, które przepełnia mnie dzisiejszego dnia. Obiecuję ci, że będę odpowiedzialny, ale dziś chcę być jeszcze przez chwilę szalony. Szalony z tej miłości do ciebie.- cholera jasna. On mnie zaraz tymi swoimi oczkami i gadką urobi tak, że wsiądę na ten motor i pojadę choćby na koniec świata. Już dawna zatraciłam w sobie tą Julkę, która potrafiła negować każde jego słowo i pokazywać pazur na każdym kroku.
-Ale będziesz jechał wolniutko, ok?- zadarłam delikatnie nogę do góry. Już teraz rozumiem po co miałabyć ta wygodna sukienka. Usadowiłam za nim, wtuliłam w jego plecy i chyba byłam gotowa, żeby jechać i związać się z najbardziej szalonym człowiekiem, jakiego przyszło mi poznać w życiu.


Z perspektywy Łukasza...
Już myślałem, że przed tym blokiem nie zgodzi się ze mną pojechać. Na szczęście ma się w sobie nadal to coś, co na nią działa i mam nadzieję, że będzie działało nadal. Złożyliśmy przysięgę przed urzędnikiem stanu cywilnego, usłyszeliśmy moc życzeń, a potem udaliśmy się do sali weselnej, gdzie Igła zapowiadał imprezę do samego rana. Julka już nie dała namówić się na wyprawę motorem, ale sam nie bardzo się przy tym upierałem, bo zdrowie jej i dziecka było dla mnie sprawą nadrzędną. Wsiedliśmy zatem do wynajątego samochodu i razem ze świadkami udaliśmy się do miejsca przeznaczenia. Czy muszę przedstawiać świadków? Podejrzewam, że ta dwójka jest wam doskonale znana. Moja siostra i przyjaciel bardzo przeżyli tą uroczystość, uciekając myślami w kierunku swojej uroczytości.
-Jak wy jechaliście do ślubu motorem, to my swój weźmiemy w górach!- ktoś tu chyba chce mnie wygryźć z miana najbardziej postrzelonego człowieka na świecie. Mi taka opcja się podoba, Weronice chyba również, bo składa na kurkowych ustach namiętny pocałunek. Kto by pomyślałm, że nasze życie tak się potoczy. Jeszcze kilka lat temu w życiu bym nie powiedział, że moja znajomość z Bartkiem przetrwa i przerodzi się w przyjaźń. Kiedy się poznaliśmy to on miał można by powiedzieć, że mleko pod nosem, plątał się za mną i chodził za mną krok w krok. Z każdym kolejnym rokiem Kurek dojrzewał, a ja przy nim stałem w miejscu jeśli chodzi o sposob na życie. Myślę, że w tym jest recepta na to, by znaleźć wspólny język z ludźmi młodszymi od siebie. Trzeba poczekać, aż jedni dojrzeją, a drudzy przypomną sobie czasy, w których to oni mieli te naście lat.
-Wysiadamy.- samochód zatrzymał się i mogliśmy udać się do sali, gdzie goście z szampanami w rękach odśpiewali nam gromkie "sto lat". Nie odbyło się bez łez rodziców, którzy życzyli nam samych szczęśliwych dni oraz dużo cierpliwości, kiedy pojawią się nad nami czarne chmury. Uniosłem Julkę do góry i przeniosłem przez próg pomieszczenia, w którym mieliśmy odtańczyć pierwszy taniec. Powitała nas orkiestra, która po chwili zagrała pierwsze takty naszej piosenki, naszej "Kołysanki dla nieznajomej". Rodzina razem z przyjaciółmi utworzyli okrąg, w którym razem z Julką wirowałem w rytm muzyki. Obok nas biegała Madzia nad którą nie mógł zapanować Bartek. W końcu sam wziął ją na ręcę i krążył wokół nas. Oparłem swoje czoło o czoło Julki i cichutko powtarzałem słowa piosenki Grzegorza Markowskiego.
-Kochaj mnie namiętnie tak, jakby świat nie skończyć miał...-
-Bardzo pana kocham...
-Ja panią również, pani Kadziewicz. Panią i nasze maleństwo.- położyłem dłonie na jej brzuchu i pewnie nie wszyscy zrozumieli ten gest tak jak trzeba, ale od czego ma się przyjaciół. Igła, Winiar i Szampon dorwali się do mikrofonu na scenie i poprosili o chwilę uwagi.
-Młodej parze dziękujemy za przepiękne taniec. Nasze nocne wypady zrobiły swoje, co nie Kadziu? Wszystko pięknie, ale nie wszyscy chyba wiedzą, że Juleńka wyda nam na świat namiastkę Kadziewicza i nie wiem czy nasza mała ziemia zniesie na swoich barkach dwóch Kadziewiczów, ale my wszyscy cieszymy się jak cholera. Rośnie nam potęga polskiej siatkówki i to wszystko w powiązaniu z Kadziewiczami, bo przecież już całkiem nie długo powitamy na świecie siatkarskie trojaczki. Nie wiem jak Michał i Mariusz, ale ja czuję się zazdrosny i...
-I teraz dla przyszłych rodziców i nienarodzonych siatkarskich perełek odśpiewamy jeszcze raz "sto lat"- Igła miał słowotok, ale dziś wyjątkowo zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dziś nic mi nie przeszkadzało, nic nie obchodziło. Liczyła się tylko ta chwila, dzisiejszy dzień i nasza przyszłość...


29 sierpnia 2008 roku...
Chyba mogę powiedzieć, że wszyscy już doszliśmy do siebie po tym pamiętnym meczu z Włochami. Nie no, nie wszycy. Łukasz nadal rozpamiętuje tamką akcję, każdemu tłumaczy co zrobił nie tak i dzwoni do Winiarskiego, który także czuje się winny. Stało się i się nie odstanie, trzeba się podnieść, bo siatkówka nie kończy się tylko na Pekinie i jest jeszcze o co walczyć. Ja mam inny problem, bo jestem już dwa dni po terminie, a ty chłopaków jak nie było tak nie ma. Codziennie myję podłogę na kolanach, ale w moim przypadku ten sposób się nie sprawdza.
-No panowie, może tak zrobimy prezent tatusiowi na urodziny?- Bartosz nie posiadał by się ze szczęścia, gdybym urodziła mu trzech synów w dzień jego urodzin, ale jak oni są uparci po nim, to nie liczyłabym na to. Jubilat pojechał do Julki i Łukasza, żeby zaprosić ich na dzisiejszy wieczór. Miał wpaść też Zbyszek, ale najpierw miał przyjechać po płyty z wesela naszych Kadziewiczów. Ja sama obejrzałam je po kilka razy i już szczerze powiedziawszy chciałam je komuś oddać, bo w akcie desperacji mogłam je znów włączyć. Zbyszek chyba już przyjechał, bo usłyszałam pukanie do drzwi i najprawdopodobniej był to przyjmujący. Gwałtownie zerwałam się z kanapy i to był błąd, bo poczułam mocny skurcz, który przeszył mnie całą. Trzymając się za brzuch doszłam do drzwi, ale skurcze nie chciały ustąpić.
-Przyjechałam po płyty...
-A ja właśnie zaczynam rodzić!- już nie próbowałam tłumić w sobie bólu, tylko rozdarłam się tak, jakby obdzierali mnie ze skóry. Zbyszek chwycił mnie w ramiona i zaniósł do spowrotem do salonu, ale nie tędy droga, bo odeszły mi już wody.
-Boże, co ja mam robić?! Dzwonić do Bartka, może po pogotowie?!
-Zawieź mnie do szpitala, błagam!!!- złapałam go za rękę i choć syczał z bólu, to nie wyrwał mi jej. Musiałam się w końcu na czymś wyżyć. Bartman spełnił moje polecenie i wziął mnie znów w ramiona.
-Torba leży przy drzwiach.- okrył mnie tylko bluzą, która wisiała w przedpokoju i bardzo ostrożnie schodził po schodach. Kiedy tylko znaleźliśmy się w jego samochodzie, ułożył mnie na tylnym siedzieniu, a sam usiadł za kierownicą. Jechał tak szybko, że aż nie chce mi się nawet myśleć ile przepisów złamał w ciągu kilka minut drogi.
-Ałłaaa!!!
-Proszę cię, tylko nie zacznij rodzić teraz, bo stoimy w korku! Wytrzymaj jeszcze chwilę!- czy on w ogóle ma pojęcie o czym on do mnie mówi? Mam skrzyżować nogi, żeby to zatrzymać? W końcu chyba droga zrobiła się przejezdna, bo Zbyszek ruszył i w końcu zatrzymał auto pod szpitalem. Zawołał pomóc i ktoś przyszedł razem z wózkiem i wsadził mnie na niego. Znów doczepiłam się ręki Zbyszka i trzymałam ją do samego wjazdu na porodówkę.
-Chce pan być przy żonie czy poczeka na korytarzu?
-Zbyszek zostań i zadzwoń do Bartka...- powiedziałam ledwo żywa i znów dałam upust emocjom, które przerodziły się w głośny krzyk. Czy ktoś mi racjonalnie wytłumaczy dlaczego dzieci przychodzą na świat w tak niehumanitarny sposób? Nie prościej byłoby znaleźć dziecko w kapuście albo zagadać z bocianem?!


Z pespektywy Bartka...
Kiedy tylko zadzwonił do mnie Zbyszek i powiedział jak wygląda sytuacja, to rzuciłem wszystko i jak najszybciej próbowałem dostać się do Olsztyna. Za towarzysza drogi robiła Julka, która za każdym razem studziła moje emocjo, kiedy noga mocniej naciskała na pedał gazu.
-Bartek uspokój się, bo jak tak dalej pójdzie to osierocisz chłopców.- i tak było prawie przez całą drogę do Olsztyna. Jestem na siebie wściekły, że zostawiłem ją samą i jak gdyby nigdy nic pojechałem do Dobrego Miasta. Nic mnie nie usprawiedliwia. Nawet to, że nic nie zapowiadało dzisiejszego rozwiązania. Z tego wszystkiego nawet zapomniałem o tym, że jest duża szansa na to, iż będę obchodził swoje urodzine razem z trójką synów. No tak wspaniały prezent to mogła mi zafundować tylko Weronika. Podjechaliśmy pod szpital i jak tylko to było możliwe, szybko próbowaliśmy się dostać we wskazane w recepcji miejsce. Musiałem mieć na uwadze stan Julki i to, że nie może ona biegać jak maratończyk. Na całe szczęście oddział położniczy nie był daleko i wystarczyło przebiec jeden korytarz, później skręcić w lewo i już można było dostrzec Zbyszka siedzącego na krześle.
-I co z nią?! Wiesz coś?
-Robią jej cesarskie cięcie i jeszcze nikt się nie pojawił. Spokojnie Bartek, na pewno wszystko jest w porządku.- z Wiki mam nadzieję, że tak, ale nie wiem jak ja to wytrzymam. Wiadomość o cesarskim cięciu nie zwaliła mnie z nóg, bo już dawno ustaliśmy z lekarzem prowadzącym, że ta opcja będzie najlepszym rozwiązaniem. Usiedliśmy zatem trójką pod drzwiami porodówki i czekaliśmy na wieści z centrum dowodzenia. Spokojnie usiedziałem może z 10 minut, później krążyłem od drzwi do drzwi, od ściany do ściany.
-Usiadź już, bo kręci mi się w głowie jak na ciebie patrzę.- im wszystkim jest łatwo mówić, że mam się nie denerwować i uspokić.
-Jak będziesz czekał na swoje dziecko, to też będę ci mówił, że masz się uspokoić. Zobaczymy czy posłuchasz...- Zbyszek oczywiście puścił to mimo uszu, ale mam nadzieję, że kiedyś będę mógł mu to wypomnieć. Boże, ile to jeszcze będzie trwać?!...
...w końcu zabolały mnie już nogi i zgodziłem się usiąść na krześle. Minęło ponad 1,5 godziny, kiedy obok nas pojawiła się pielęgniarka i spojrzała z uśmiechem na Zbyszka.
-Tutaj jest szczęśliwy tata, ja jestem przyjacielem rodziny.
-Gratuluję, ma pan trójkę zdrowych synów. Za chwilę przewieziemy ich na salę i będą państwo mogli zobaczyć panią Weronikę i dzieci. Trwało to tak długo, ale czekaliśmy aż znieczulenie miejscowe ustąpi.- nie docierały do mnie słowa pielęgniarki o jakiś znieczuleniach miejscowych. Dostałem takiego powera, że wyściskałem ją z całych sił, a później dorwałem się do Julki i Zbyszka.
-No i co ty takiego zdziwionego udajesz? Przecież wiedziałeś, że będziesz miał trójkę dzieci.- on na prawdę tak obojętnie do tego podchodzi czy tylko udaje?
-No nie patrz tak na mnie, przecież żartuję. Gratuluję stary, prezent na 20 urodziny kapitalny.- i teraz to on serdecznie mnie wyściskał i trzymał w ramionach do momentu przyjścia pielęgniarki, która zaprosiła nas już do sali. Otworzyłem wskazane drzwi i moim oczom ukazała się zmęczona Weronika, która z miłością wpatrywała się w swoją prawą stronę. To właśnie tam, w trzech szpitalnych łóżeczkach leżały moje dzieci. Poczułem zbierające się w oczach łzy i niewyobrażalne szczęście, które wypełniło całe 205 cm mojego ciała. Julka ze Zbyszkiem stali lekko w tyle z szerokimi uśmiechami.
-Chłopcy, tatuś przyszedł...-w głosie Weroniki słychać było zmęczenie, ale mimo wszystko z jej twarzy nie schodził uśmiech. Moja dzielna księżniczka. Podszedłem bliżej i nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Byli tacy maleńcy, że bałem się podejść jeszcze bliżej, a co dopiero dotchnąć.
-Przedstawiam ci Arkadiusza, Gabriela i Michała. Kolejność zgodna z kolejnością narodzin. A wy nie chcecie zobaczyć swoich chrześniaków?- no właś... jak to wy? O ile Julka była ujęta w naszych planach, o tyle o Zbyszku nie było mowy. Miałem taki pomysł, ale przez wzgląd na ich nienajlepsze początkowe relacje, nie śmiałem nawet mówić o tym głośno.
-Wiki co ty mówisz?- Zibi też był zdziwiony.
-Gdyby nie ty to nie wiem czy byłoby tak różowo. Bartek pewnie też chciałby, żebyś został ojcem chrzestnym Michała.-no pewnie żebym chciał, ale niech jeszcze raz powie, który jest który, bo na chwilę obecną jestem lekko zdezorientowany.
-Jeśli się nie boicie, że będę go demoralizował, to dla mnie będzie to zaszczyt.- Julia, moja cioteczna siostra Patrycja i Kaśka Gołaś oraz Łukasz, Jarski i Zibi= mieszanka spokoju z impulsywnością. Może być ciekawie.
-A tak w ogóle Kurek to jestem na ciebie wściekła, że nawet w najmniejszym celu nie są podobni do mnie. Zobacz tylko...- i tu leży mój problem z ich rozpoznaniem. Jak tak odszukam w pamięci swoje zdjęcia zaraz po narodzinach to rzeczywiście muszę przyznać, że Weronika ma rację. No nic, na początku pozawiązuje im jakieś kokardki, a potem się zobaczy jak będzie się nasza współpraca układać. Jestem taki szczęśliwy.
-Wiesz, że to moje najpiękniejsze urodziny w życiu?
-Domyślam się. A może zadbamy o to, by następne były równie piękne?- ona myśli już o kolejnym dziecku?! No nie powiem, że dzieci to nam się udają przednie, ale może zrobimy sobie przerwę? A co, jeśli znów bym się przyłożył i zmajstrował trójkę?!
-Kochanie, a nie myślisz, że powinniśmy trochę zaczekać z kolejną ciążą?- Weronika parsknęła śmiechem, ale chyba coś ją zabolało, bo po chwili się skrzywiła. No i z czego ten śmiech?
-Myślałam o tym, żebyśmy w przyszłym roku 29 sierpnia wzięli ślub głuptasie...- aaaa. Podoba mi się ten pomysł.
-Świetny pomysł. No to możecie już planować sobie czas pod koniec sierpnia, bo zapraszamy na nasze górskie wesele!


~*~
Achtung! Achtung! :D
  1. Za szybko ten następny rozdział, prawda? Ale tak jak pisałam wcześniej, 16 czerwca spotykamy się z tu z okazji ostatniej części tej historii, a potem jeszcze dwa epilogii i będę mogła z czystym sercem i ze spokojem zamknąć to opowiadanie. Na chwilę obecną sobie jeszcze tego nie wyobrażam, ale mam jeszcze dobre trzy togodnie, by przygotować się do ostatniej publikacji tutaj.
  2. Mi ten rozdział pisało się bardzo fajnie i mam nadzieję, że Wam równie lekko się go czytało. Jeśli nie to, to z całego serca przepraszam.
  3. Rozdział dodałam rano, ponieważ zaraz pewnie pochłonie mnie gorączka przygotowań weselnych i nie będzie czasu :)
  4. Oglądałyście wczoraj mecz otwarcia? Pierwsza połowa kapitalna, w drugiej wszystko siadło, ale na całe szczęście Przemek Tytoń uratował nam ten remis, który może w ostatecznym rozrachunku okazać się zbawiennym. O mały włos wczoraj nie skręciłam kostki, a mój telefon do tej pory odczuwa skutki upadku, kiedy sprawdzałam na Onecie wynik siatkarzy,a tu nasz bramkarz wyjął karnego. Wszystko pięknie, fajnie, ale Rosja galancie klepie piłkę i obawiam się tego meczu z nimi... Na szczęście Orły AA nie zawodzą i to jest moja słodka alternatywa ;D
  5. Pozdrawiam i do napisania :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz