niedziela, 5 sierpnia 2012

Rozdział XXXVI

Z perspektywy Bartka...
Oszaleć można! Jak tak to wszyscy gadają, że powinienem się oświadczyć i jakoś ułożyć swoje życie z Weroniką na dobre, a jak chce tego dokonać to wszyscy mi przeszkadzają! Pierścionek noszę od tygodnia codziennie przy sobie, ale jakoś nie mogę znaleźć dogodnej okazji. Już miałem jej się oświadczyć wtedy u Zbyszka, ale stwierdziłem, że to jeszcze nie było to miejsce i nie ta chwila. Takie dogogne okazje miały nadejść po przyjeździe do Nysy. Spacerowaliśmy po moim rodzinnym mieście każdego dnia, pokazywałem Wiki setki miejsc, z którymi wiązały się moje wspomnienia z dzieciństwa i szkolnych lat, a kiedy powoli zaczynałem przygotowywać się do oświadczyn, to ona chciała iść a to na lody, a to do parku. No właśnie park. Dochodziła godzina 19 pierwszego dnia maja i słońce już nie świeciło tak jak wcześniej, powoli chowało się za horyzont. Siedzieliśmy objęci na jednej z ławeczek i wsłuchiwaliśmy się w bicie swoich serc. Pomyślałem, że jak jej teraz nie oświadczę to nigdy nie znajdę lepszej okazji. Miałem już klękać, ale dla pewności sprawdziłem czy pierścionek znajduje się w kieszeni spodenek. I nie miło się zaskoczyłem... Byłem pewien, że wkładem pudełeczko do kieszeni tamtego ranka, ale później sobie przypomniałem, że zmieniłem spodenki na inne. Zaliczyłem wtedy falstart, a potem było już tylko gorzej. Przyjechała siostra mamy, wujek z Nowej Huty i kuzyn z Krakowa. W domu panował harmider i nie było mowy, by w takich okolicznościach poprosić Weronikę o rękę. Nadzieję przyniósł mi dzisiejszy dzień, kiedy Wiki poprosiła mnie o to, by pojechać na jedną noc do Zakopanego. Nie powiem, było tam trochę drogi, ale przynajmniej będziemy sami i nikt nie przeszkodzi mi w moich zacnych planach.
-Uważajcie na siebie!- krzyknęła mama i pomachała nam na drogę. Jechałem ostrożnie, ale im ubywało kilometrów, tym bardziej się denerwowałem. Śmiałem się z Łukasza, że denerwował się przed rodzicami Julki, a ja sam dygoczę przed Weroniką. Nie jest z tobą bracie dobrze i jak tak będziesz się zachowywał to szybciutko wejdziesz pod pantofelek i nikt cię spod niego nie wyciągnie...
...Dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia przed godziną 13. Byliśmy zmęczeni i nie marzyliśmy o niczym innym jak tylko o znalezieniu jakiegoś wolnego pokoju i skorzystania z bierzącej wody. Weronika zadzwoniła do pensjonatu w którym zatrzymała się tu ostatnio i znalazła dla nas pokój. Podjechaliśmy tam i wyszliśmy z samochodu.
-Bartuś mogę pierwsza do łazienki?- no przecież nie odmówię matce moich dzieci i przyszłej żonie. Przynajmniej mam nadzieję, że żonie. Weszliśmy do pensjonatu, odebraliśmy kluczyk do naszego pokoju i skierowaliśmy się we wskazane miejsce. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg pokoju rzuciłem się zmęczony na łóżko, a Weronika od razu zajęła łazienkę. Jakoś tak nie czułem się na siłach, żeby teraz wyskoczyć z tym pierścionkiem. Chciałem się ogarnąć i odpocząć. Tak minęły nam 2 godziny. Wziąłem prysznic i Wiki zarządziła króciutki spacer po Krupówkach. Zgodziłem się niechętnie, bo tak naprawdę chciałem ją zabrać w jakieś malownicze miejsce i tam wyznać swoją miłość i powiedzieć co udało mi się uczynić w kierunku naszej wspólnej przyszłości. Kupiłem dla nas mieszkanie na jednym z nowopowstających osiedli w Olsztynie. Tak, czeka nas przeprowadzka, ale myślę, że skorzystamy na niej wszyscy. Weronika będzie miała łatwiejszy dojazd do uczelni, ja będę miał bliżej na treningi i będę mógł więcej czasu i uwagi poświęcej jej i dzieciom. Trzymając się za ręcę wędrowaliśmy tłocznymi ulicami, a nogi same zawiadły nas na Krzeptówki. Stanęliśmy na schodach kościła Matki Boskiej Fatimskiej.
-Uwielbiam to miejsce, ten kościół ma niesamowitą aurę.- musiałem jej przyznać rację. To miejsce miało coś w sobie, zwłaszcza wnętrze świątyni. Rzędy drewnianych ław, przepiękny obrazy i mający coś w sobie ołtarz. Fajnie byłoby w takiej scenerii złożyć tą najważniejszą przysięgę w życiu. Tylko zanim przyjdzie czas na tą przysięgę to trzeba się najpierw oświadczyć. To było idealne miejsce, byliśmy sami i nikt nie był wstanie nam przeszkodzić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ująłem dłoń Weroniki w swoje dłonie i rozpocząłem swój monolog:
-Kochanie chciałbym ci powiedzieć, że od kiedy jesteśmy razem jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i chciałbym być przy tobie każdego dnia. Jesteś dla mnie najważ...- no cholera jasna! Czy ten ksiądz nie mógł przyjść tak 10 minut później?! Już byśmy byli po oświadczynach, a tak znów wszystko przeciągnie się w czasie, bo ten ksiądz okazał się być znajomym Weroniki z tego klaszturu w którym ją znalazłem. No zaraz mnie krew jasna trafi!
-Świat jest mały.- powiedział po cichu i usiadł z nami w ławce. Oboje stwierdzieli, że kościół nie jest zbyt dobrym miejscem na rozmowy, ale jeśli mówi się szeptem to nie ma w tym nic złego. Ja i moje słowa zeszły na dalszy plan. Weronika chyba zapomniała, że miałejm jej coś ważnego do powiedzienia i bez reszty oddała się rozmowie z Maćkiem na temat macierzyństwa. Nie mogłem tego znieść. Wyszedłem z ławki, przeżegnałem się i poszedłem przed kościoł. Zaraz za mną pojawiła się Weronika, za ten cały Maciek.
-Bartek o co ci chodzi?! Zachowujesz się dziwnie.- podniosła na mnie głos.

-Powiedz co ja takiego zrobiłem, że nie mogę w spokoju ci się oświadczyć?!


~*~


Nawet bym nie przypuszczała, że uda mi się kiedykolwiek jeszcze spotkać Maćka i, że tak fajnie będzie mi się rozmawiać z przyszłym księdzem. Oczywiście rozmawialiśmy o macierzyństwie, o niesamowitym darze jakim są takie maleństwa, ale nie tylko o tym. Maciek delikatnie dawał nam do zrozumienia, że powinniśmy stanąć przed ołtarzem, skoro zdecydowaliśmy się na przejście przez życie razem. Bartek znów zareagował na wzmiankę o ślubie w swój ulubiony sposób, ale takiego zachowania to jeszcze mi nie zaprezentował, w dodatku przy kimś. Wkurzył się, wyszedł z kościała i nie wiadomo co sobie w tej głowie wymyślił.
-Przepraszam, ale ostatnio Bartek dziwnie reaguje na wzmianki o ślubie.- co miałam powiedzieć, że nie zamierzamy wziąć ślubu i jest to decyzja podjęta przez nas oboje. To Kurek nie zamierza się ze mną łączyć żadnym zobawiązaniem małżeńskim. Uczyniłam znak krzyża i wyszłam na zewnątrz, gdzie dostrzegłam Bartka uspokajającego oddech.
-Bartek o co ci chodzi?! Zachowujesz się dziwnie.- podniosłam na niego głos.
-Powiedz co ja takiego zrobiłem, że nie mogę w spokoju ci się oświadczyć?!- że co?! Teraz ta ja już kompletnie nic nie rozumiem. Wiem, że serce zaczęło bić mi szybciej. Stanęłam bliżej w niego i spojrzałam w jego oczy. Widać, że był wkorzony, ale z tych jego niebieskich tęczówek biło raczej zrezygnowanie i niemoc.
-Jak tylko słyszysz w naszym kontekście o ślubie to zachowujesz się jakbyś dostał jakiegoś uczulenia na to słowo. Nic nie mówiłam, ale bolało mnie, że uciekasz od tego tematu. Brałam to bardzo do siebie.- ja to już mam chyba takie szczęście, że wiele osób jest świadkiem poważnych rozmów w moim życiu. Kiedyś było lotnisko w Chorwacji, teraz schody na Krzeptówkach.
-Chciałem najpierw zapewnić nam przyszłość i pokazać ci, że znaczysz ty i dzieci znaczycie dla mnie tak wiele. Najpierw chciałem rozwiązać kwestię naszego wspólnego dachu nad głową, a dopiero później poprosić cię o rękę. Nie wiem jak mogłaś pomyśleć, że nie chcę się z tobą ożenić.- wyraźnie się rozchmurzył, a ja nie wiele z tego wszystkiego rozumiejąć patrzyłam na niego, klękającego przede mną na jedno kolano postać. Wyciągnął z kieszeni spodni czerwone pudełeczko.
-Mamy zaklepane mieszkanie na obrzeżach Olsztynu. Tam chcę zbudować z tobą swoje gniazko, a ten pierścionek i moje pytanie są wyrazem miłości i nieustającej potrzeby bycia z tobą. Weroniko Kadziewicz, zostaniesz moją żoną?- przypadkowi ludzie piszczeli z zachwytu, kiedy wystawiłam dłoń w kierunku Bartka, a ten wariat wsunął na mój serdeczny palec pierścionek z białego złota<klik>. Przydałoby się teraz coś powiedzieć, ale jakoś język stanął mi w gardle.
-Powiesz coś?- a co ja mam powiedzieć w takiej sytuacji? Że czekałam na ten dzień? Że właśnie spełnia się kolejny piękny sen z serii tych, które śniłam będąc małą dziewczynką? Że nieposiadam się ze szczęścia, bo mam przed sobą mężczyznę swojego życia?
-Wyjdę za ciebie!!!- jak już odzyskałam głos to musiałam wykrzyczeć to całemu światu. Słyszałam głośne brawa i wiwaty. Co śmielsi krzyczeli nawet "Gorzko, gorzko...". Kątem oka dostrzegłam, że nawet Maciek składa ręce w geście oklasków i skanduje razem z tłumem. No jak już ksiądz pozwala, to chyba można przypieczętować to wszystko delikatnym pocałunkiem. Tylko Bartek chyba zapomniał w jakim miejscu jesteśmy i jak już przywarł do moich ust to ani myślał przestawał. A co mi tam, jestem raju!!!


Z perspektywy Bartka...
Udało się! Po wielu trudach i zmaganiach z przeciwnościami losu jesteśmy z Weroniką po słowie i teraz to już może być tylko lepiej i lepiej. Jeszcze kilka miesięcy temu byłem załamy i chciałem złożyć broń w walce o naszą miłość. Wiedziałem, że skrzywdziłem Wiki, ale mimo wszystko miałem do końca nadzieję, że uda się to wszystko jeszcze odbudować. Nadzieja jak to nadzieja, raz jest silniejsza, raz słabsza. Ważne, by nawet z jej niewielkiego źdźbła wykrzesać choć trochę wiary w ostateczny sukces. Mi się udało i będę powtarzał do końca życia, że było warto. Dla niej jest warto zrobić wszystko. Nie chcę wchodzić pod jej pantofel, ale jestem przekonany, że Weronika nie będzie mnie ograniczać i robić problemów, kiedy będe chciał wyjść z kumplami na piwo. Zauważyłem, że już nie drży o każde moje wyjście, a ja na każdym kroku staram się ją zapewnić o swojej lojalności i wierności. Na umówione spotkania przyjeżdzam na czas(no chyba, że Kadziewicz coś wyśli) i jestem pod telefonem zawsze we wskazanych przez siebie godzinach. Na początku widziałem jakie przeżywa katusze, kiedy po meczu rozdawałem autografy i byłem w centrum rozwrzeszczonych fanek. Teraz się z tego śmieje i cierpliwie czeka na mnie po meczu czy w domu. Jest tak dobrze między nami. Siedzimy sobie teraz jak gdyby nigdy nic na tarasie naszego pensjonatu. Weronika okryła się kocem, a ja z kuchni przyniosłem gorącą herbatę. Kiedy usiadłem na swoim leżaku, moja szatynka przysunęła się do mnie bliżej i położyła głowę na ramieniu. Spletliśmy nasze dłonie, spoglądając w gwiazdy.
-O czym myślisz?- zapytała pierwsza, przerywając ciszę między nami.
-Myślę o tych wydarzeniach, które musieliśmy przeżyć by być szczęśliwą parą narzeczonych.- już od 4 godzin. Można by rzec, że to nasza pierwsza okrągła rocznica. Plotę głupoty, ale to wszystko z tego szczęścia.
-I co wymyśliłeś?- ktoś tu chyba wyraźnie domaga się czułości, bo poczułem niewinny dotyk w okolicach uda.
-Myślę, że nie czas mówić o moich rozważaniach.-mnie do takich spraw nie trzeba przekonywać długo. Wziąłem swoją księżniczkę na ręce i zaniosłem do pokoju.
-Bartuś ja jestem taka ciężka, nie męcz się!- próbowała się wyswobodzić z mojego uścisku, ale skutecznie jej to uniemożliwiłem.
-Jesteś moim słodkim ciężarem i nigdzie cię juz nie puszczę.- wszedłem do pokoju, zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się w stronę łóżka. Ułożyłem na nim wygodnie Weronikę i sam pozbyłem się szybko swojej zbędnej garderoby.
-Oszalałeś chyba! Jak ty sobie wyobrażasz nasze współżycie w moim stanie?- niby tu będzie się bronić, a doskonale widziałem jak błysnęły jej oczka na pewne widoki. Sama mi powtarzała, że ciąża to nie choroba, a w każdej sytuacji można znaleźć dogodne rozwiązanie.
-Trochę się czytało to i owo i podobno sposób na łyżeczkę jest wprost stworzony dla par oczekujących rozwiązania.- nachyliłem się na jej szyją i błądziłem po niej, tak jak po i dekolcie, który chciałem zobaczyć w pełnej krasie. Weronika przystała na mój łyżeczkowy chwyt i oddała mi się w pełni. Oczywiście miałem na uwadze jej stan i to nie tak, że jak już ta cała pozycja na łyżeczkę to na wszystko można sobie pozwolić. Starałem się być delikatny jeszcze bardziej niż zwykle i porzuciłem gdzieś swoje potrzeby. Liczyła się tylko ona i to, że chciałem jej wynagrodzić jakoś to, że na 9 miesięcy wyłączyłem ją z życia...no tego bardzo wyczynowego życia. Ale jak już będziemy mężem i żoną, za ścianą smacznie będę spały sobie nasze chłopaczki to ja jej to wynagrodzę. Z nawiązką...


~*~


Impreza urodzinowa Zbyszka, na którą zaproszony został także Łukasz i Julka, rozkręcała się na dobre. Para zdążyła poznać już wszystkich znajomych młodego siatkarza, łącznie z jego najbliższymi przyjaciółmi: Michałem i Mateuszem. Alkohol uderzał powoli do głowy znacznej części biesiadników, uderzył także i Łukaszowi. Środkowy zachowywał się przyzwoicie do trzeciego piwa, a później już zaczął prezentować nieznany dotąd Drzewieckiej obraz. Był mocno wulgarny, nie liczył się ze słowami, a co gorsza, mówił dość "dwuznacznie" do znajdujących się na ognisku pań. Na blondynkę nie zwracał uwagi. tak jakby zapomniał, że przyszedł tu z nią i, że nie długo będą mężem i żoną. Julka nie mogła znieść dłużej takiego traktowania i chciała wrócić do Dobrego Miasta, ale w porę we wszystkim zorientował się Michał i nie pozwolił jej samej nigdzie się ruszać.
-Odwiozę cię, nic nie piłem i mogę śmiało wsiadać za kółko.- zaoferował chętnie, ale Julka z początku nie chciała w ogóle przystać na jego propozycje. Nie zamierzała też spędzić ani jednej chwili dłużej w obecności pijanego i kompletnie ignorującego ją Łukasza. Kubiak nie spuszczał z tonu i był skłonny odwieźć Julkę do rodzinnego miasta, mimo że pora była już późna, a i odległość do pokonania nie mała.
-Poczekam jeszcze chwilę, może Łukasz się opamięta.- siatkarz wzruszył ramionami i oboje spojrzeli w kierunku środkowego. Kadziewicz ani na chwilę nie zamierzał stopować i bawił się w najlepsze z koleżanką "warszawskiej trójki" (Zbyszek, Michał, Mateusz), Edytą Lewicką. Szatynka od samego początku nie przypadła do gustu Julki. Była dla niej kimś w rodzaju kurkowej Kariny-typowy pustak, dla którego liczy się tylko to co na zewnątrz. Łukasz przecież tak taki był. Zawsze powtarzał, że dobrym podkładem i fajnym ciuchem można zrobić na kimś wrażenie, ale wrażenie zewnętrzne to nie wszystko. Tak powtarzał, ale teraz zachowywał się zupełnie odwrotnie. Julka z bezsilności podeszła do świergoczącej dwójki i odciągnęła na bok Łukasza.
-Długo mam jeszcze na to patrzeć?!- zapytała z gniewem w głosie, ale Łukasz kompletnie się tym nie przejął i cały czas spoglądał w kierunku Edyty, która posyła w jego stronę głupkowate uśmieszki.
-Jesteś niekulturalna. Przeszkodziłaś mi w rozmowie z Edytką!- odepchnął od siebie Julkę i wrócił do szatynki, która na jej oczach wpiła się w usta siatkarza, a ten przejął szybko inicjatywę i sam nadawał tempa ich pieszczotom. Oczy blondynki nabrały łez, a lewa dłoń nerwowo chciała ściągnąć z palca zaręczynowy pierścionek. Nigdy by nie przypuszczała, że w takich okolicznościach przyjdzie jej poznać prawdziwe oblicze męzczyzny, który miał być tym jedynym, tym na całe życie. Kiedy złota błyskotka spoczywała w jej dłoni, ostatni raz podeszła do Łukasza i zmusiła do tego by spojrzał w jej twarz.
-Właśnie zniszczyłeś to wszystko co nas łączyło. To nie będzie mi już potrzebne, a tobie może się przydać. Po raz kolejny się na tobie zawiodłam, a dziś pokazałeś mi swój obrazek, jakiego w życiu nie chciałam zobaczyć. To koniec Łukasz!- nie obchodziło ją to, że patrzą na nią nieznane twarzy i może nawet pod nosem śmieją się z niej, z jej naiwności. Spoglądając smętnie w ich twarze miała wrażenie, że oni znają ich historie i wiedzą, że to tak właśnie musiało się skończyć.
-Twoja propozycja jest nadal aktualna?- Michał pokazał kluczyki w dłoni i okazał tym samym swoją gotowość do drogi. Julka bez chwili zwłoki ruszyła w kierunku miejsca, gdzie wszyscy zaparkowali swoje samochody, zaraz za nią szedł Michał. Teraz już kompletnie nie powstrzymywała łez i dała się ponieść negatywnym emocjom, które się w niej nagromadziły. Usiadły w samochodzie siatkarza i zanim ruszyli zwróciła się z nietypową prośbą do niego:
-Pocałuj mnie!- zdziwiony wzrok Michała był idealnym odzwierciedleniem sensu tego pytania, ale Julka nie zamierzała go kolejny raz prosić o to Kubiaka. Sama wpiła się wjego usta i wtedy już szatyn nie miał nic do powiedzenia. Tzn, mógł się wycofać, ale nie zamierzał tego robić. Wyłączył silnik samochodu i oddał się namiętnym pocałunkom. Nie tylko pocałunkom...

-Nie!!!- obudziła się zdyszana i zlana potem. Odruchowo spojrzała w swoją prawą stonę i dosrzegła spokojnie śpiącego obok niej Łukasza. Spojrzała na palec i jak gdyby nigdy nic spoczywał na nim zaręczynowy pierścionek. Nic się nie zmieniło. Przypomniała sobie wczorajsze ognisko u Zbyszka w Warszawie i z ogromnym uśmiechem na ustach musiała przyznać, że ten obraz, który przed chwilą pojawił się w jej głowie, to był tylko zły sen. Przecież na ognisku u Bartmana bawili się znakomicie, ale nie długo. Madzia płakała i dawała się mocno we znaki dziadkom. Nie myśląc długo zabrali swoje zabawki i wrócili do Dobrego Miasta. Razem. Julka i Łukasz, para narzeczonych.
-Kochanie obudź się.-pogłaskała go delikatnie po policzku i próbowała go wybudzić. Chciała go tylko o coś zapytać. O coś bardzo ważnego.
-Kochanie daj mi żyć, ja nie mam pojęcia jak się nazywam, ale bardzo cię kocham. Obudź mnie jak będzie normalna godzina.- w takiej sytuacji nie musiała już go o nic pytać. Łukasz sam na pytanie odpowiedział.
~*~
Achtung! Achtung! :D

  1. No i kolejna odsłona :D Lubię ten rozdział, serio ;D
  2. Trochę Was może postraszyłam tydzień temu z tym Bartkiem i jego podejściem do ślubu. Jak widać biedaczek nie miał ku temu okazji. Ale jak już się ułożyło wszystko po myśli, to stanął na wysokości zadania :D
  3. Za Łukasza i Julkę nie zabijajcie i mam nadzieję, że ich fragment jest w miarę czytelny.
  4. Pozdrawiam i do następnego tygodnia ;***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz